Bałam się, że duże dawki paracetamolu mogą uszkodzić jej wątrobę - mówi z płaczem Magdalena Król. - Chciałam ulżyć Ewelince. Zadzwoniłam do Narodowego Funduszu Zdrowia, ten polecił mi Centrum Medyczne Medicor . Niestety, w czasie zabiegu doszło u dziecka do zatrzymania pracy serca. Nasza córeczka umiera. Dziecko tydzień przed zabiegiem było na konsultacji. Nie wykonano mu żadnych badań. Przed sanacją jamy ustnej dziewczynce nie zmierzono ciśnienia ani nie zbadano tętna. - Prosiłam anestezjologa, żeby dał jej najmniejszą możliwą dawkę, bo mała źle spała w nocy, jest zmęczona mówi z rozpaczą Magda Król. - Znieczulenie podawał starszy lekarz, liczyłam więc, że moja córeczka jest bezpieczna. Nie monitorowali dziecka - Przestraszyłam się, gdy po podaniu części narkozy dziecku siedzącemu na kolanach męża główka opadła bezwładnie, ale uspokojono mnie, że wszystko jest pod kontrolą. Niestety, nie było. Żadne urządzenie nie monitorowało pracy serca, jedynie lekarz trzymał małą za rączkę, mierząc puls - kontynuuje matka. - Dentystka zaczęła borowanie górnej szóstki, a potem jedynek. Po około 10 minutach zaczęto córeczce zakładać na rączkę aparat do mierzenia ciśnienia, a chwilę po tym reanimować. Byłam przerażona. Gdy po podaniu adrenaliny zobaczyłam plamy na brzuszku córeczki... zemdlałam. Jak przez mgłę usłyszałam pielęgniarkę, która mówi: dajcie jej wody, bo nam matka zejdzie. Zaczęłam krzyczeć: wezwijcie pogotowie. Ratujcie moje dziecko, nie mnie! Reanimowali na fotelu dentystycznym - W zabiegówce nie było nawet kozetki, mostek córeczce uciskano na fotelu dentystycznym na moich rękach - mówi Sławomir Król, tato Ewelinki. - Dopiero gdy pogotowie przyjechało córeczka została prawidłowo zaintubowana i natychmiast przewieziona do szpitala. Państwo Królowie, mają żal, że zamiast natychmiast wezwać pogotowie, personel kilka chwil sam ratował dziecko, a przecież tu minuty decydują. Mają żal, że podczas zabiegu dziecku nie monitorowano pracy serca ani ciśnienia, (mała była kilka razy usypiana i zawsze tak robiono). Mają żal do NFZ, że podpisał umowę z placówką, która nie jest do tego typu zabiegów przygotowana. ANNA MORANIEC Doszło do śmierci pnia mózgu Lek. med. Wojciech Chmiest, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii oraz toksykologii klinicznej w Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie: - Dziecko trafiło do nas po zabiegu sanacji jamy ustnej w znieczuleniu ogólnym, w czasie którego doszło do zatrzymania krążenia. Jego efektem jest uszkodzenie mózgu. Objawy kliniczne potwierdzone badaniem tomograficznym wskazują na wgłowienie mózgu w otwór wielki. Dziecko jest nieprzytomne, wiotkie, nie trzyma ciśnienia, ma obniżoną temperaturę ciała, źrenice bez reakcji, szerokie sztywne. Nastąpiła śmierć pnia mózgu. Nic już nie mogliśmy zrobić. To dla nas również dramat Lek. med. Tadeusz Mazurek, specjalista chorób wewnętrznych i endokrynologii, szef Medicoru: - Powikłania w tego typu zabiegach zdarzają się bardzo rzadko, raz na 100 tys., ale, niestety, się zdarzają. Ubolewamy nad tym, co się stało, to dla nas również dramat, a lekarz znieczulający małą, doświadczony, dobry anestezjolog jest wstrząśnięty. Codziennie jeździ do szpitala na OIOM, gdzie leży dziewczynka. To był prosty, standardowy zabieg, właściwie diagnostyczny, nie było wskazań do używania przenośnego zestawu do monitorowania. Personel zrobił wszystko, co było w ich mocy, proces reanimacyjny przebiegał prawidłowo.