Małe bohaterki. Nie płakały. Nie bały się. Patrycja zmarła na chłoniaka złośliwego, Julia na ostrą białaczkę. - Były bardziej dojrzałe niż niejeden dorosły - mówi ze wzruszeniem Jolanta Żółta, lekarz pediatra i kierownik Fundacji Podkarpackie Hospicjum dla Dzieci. Do Patrycji i Julii dołączyło od roku istnienia hospicjum jeszcze siedmioro dzieci. Co w chwili, gdy dziecko powoli gaśnie, ma powiedzieć osoba, której zadaniem jest opieka i wsparcie całej rodziny dotkniętej cierpieniem? Jak wytłumaczyć, że nic nie można już zrobić? Jak się zachować? Żaden moment nie jest dobry na śmierć Jolanta Żółta, lekarz pediatra i kierownik w Fundacji Podkarpackie Hospicjum dla Dzieci, mówi, że trudno przewidzieć moment, kiedy dziecko odejdzie. - Dlatego jesteśmy z rodziną przez cały okres takiego oczekiwania na odejście. To oczekiwanie trwa różnie długo. Kiedy wydaje się, że śmierć przyjdzie już dziś lub jutro, to przychodzi za trzy dni. I też nas zaskakuje, bo wydawało się nam, że nastąpiła poprawa. Żaden moment nie jest dobry na śmierć dziecka. Ani dla rodziny, ani dla lekarza - wzdycha lekarka. Ania, studentka Politechniki Rzeszowskiej i KUL-u w Lublinie, jest wolontariuszką w hospicjum. Choć jeszcze nie opiekuje się jego podopiecznymi (wolontariusze muszą przejść odpowiedni kurs, który niebawem zostanie zorganizowany - przyp. red.), wie, że chce się poświęcić tej pracy: - Pierwszą reakcją był szok - opowiada Ania o spotkaniu z dziećmi cierpiącymi na porażenie mózgowe. - Ale utwierdziłam się w przekonaniu, że chcę to robić. Mimo że śmierć małych pacjentów hospicjum jest praktycznie nieunikniona i powoli odchodzą oni po kolei, pracownicy placówki w żadnym wypadku nie mogą mówić o przyzwyczajeniu się. Choroby onkologiczne szybko zabierają z tego świata. - Umiera jedno, drugie, trzecie dziecko, ale wraz z liczbą zgonów wcale nie nabywa się rutyny - tłumaczy Jolanta Żółta. - Każde odejście jest inne, każde przeżywa się inaczej. Prawdziwa lekcja miłości Pięcioletnia Patrycja miała chłoniaka złośliwego, z przerzutami. Zgasła zbyt szybko, ale zdążyła przekazać swojej lekarce coś niezwykle cennego. - Była moją pierwszą hospicyjną pacjentką i bardzo się z nią związałam. Nauczyła mnie dawać ciepło, nauczyła mnie miłości. Nawet nie zdążyłam jej za to podziękować... - przyznaje pani doktor. - Na pewno pozostanie w mojej pamięci do końca życia. Ośmioletnią Julkę z ostrą białaczką zastała nieprzytomną. Dziewczynka już nie mówiła, ale jeszcze słyszała. Rozpoznawała rodziców po głosie. Była też zaopatrzona w lekarstwa, by nie odczuwać bólu. - W sumie to rodzice bardziej potrzebowali, żebym była z nimi. Mama miała mnóstwo zdjęć. Opowiadała o jej spotkaniach w szpitalu ze znanymi osobami - wspomina doktor Żółta. Kiedy Julia umierała, była przy niej cała rodzina. - To umieranie w domu ma ten plus, że dziecko ma przy sobie najbliższych...