Od listopada ubiegłego roku upodobała sobie szczególnie współpracującą z nią i jej matką - 28-latkę Ewę.. Wszystkie trzy pracowały na zmianę w kiosku, który jest własnością firmy Kolporter. Jego szefową była i jest Grażyna. Ewa, zgodnie z umową, miała tylko sprzedawać, jest bowiem osobą niepełnosprawną. W praktyce było zupełnie inaczej. Od 20 stycznia tego roku Ewa już w kiosku nie pracuje, pomimo że bardzo lubiła swoich klientów, a kontakt z ludźmi dawał jej radość, oni odwzajemniali jej się tym samym. Miała zazwyczaj dobry utarg. Kiosk przynosił zyski i niby wszystko grało. Grało na niby Ewa jest po bardzo poważnej operacji kręgosłupa i nie może podnosić ciężkich rzeczy. Szefowa doskonale o tym wiedziała, lecz szybko zorientowała się, że Ewie nie tylko bardzo zależy na pracy, ale ma przy tym nadzwyczaj łagodny, spolegliwy charakter. Takimi ludźmi łatwo jest manewrować. Tak więc Ewa nie tylko sprzedawała. Odbierała też towar - ciężkie zazwyczaj paki. Robiła również tak zwane zwroty, czyli gazety, które "nie poszły"pakowała w wory. Te wory trzeba było zataszczyć za kiosk i włożyć je do specjalnej, żółtej skrzynki. Ewa również sprzątała, pożyczając wiaderko i napełniając je wodą u zaprzyjaźnionej rodziny w bloku, niedaleko kiosku. Tam też korzystała z toalety, bo w kiosku nie ma nawet umywalki. Ewa, na "prośbę" szefowej, otwierała poczekalnię w gabinecie stomatologicznym, w którym ta dodatkowo pracowała. "Prośba" uzasadniona była zawsze jednakowo: "Wiesz, jestem taka zmęczona, wróciłam późno z dyskoteki". Ewa pracowała też w soboty, pomimo że w umowie napisano, że pracować powinna nie więcej jak 36 godzin tygodniowo, od poniedziałku do piątku. W tygodniowym rozliczeniu godzin, które sporządzała Bożena, wszystko grało. Zagrożona ciąża Po którejś styczniowej sobocie, kiedy Ewa o szóstej rano podniosła ciężką roletę, aby otworzyć kiosk, a potem, po całym dniu pracy, do dziewiątej wieczorem, przygotowywała wór ze zwrotami, nagle źle się poczuła. Złapała ciężką grypę, odezwały się problemy z kręgosłupem. Podczas lekarskiej wizyty wyszło ponadto na jaw, że jest w ciąży. Okazało się, że ciąża jest zagrożona, podłączono ją do kroplówek. Potem wykryto zmiany w płucach, w domu - już na zwolnieniu lekarskim - pojawiły się omdlenia. Ewa choruje od 20 stycznia. Trzymiesięczna umowa o pracę w kiosku wygasła ostatniego dnia lutego. Ewę i jej męża, który cały czas, w miarę możliwości, pomagał żonie przy ciężkich pracach w kiosku, zabolało jednak najmocniej zupełnie co innego. Zabolało najmocniej Zaczęło się od jakichś naklejek do dziewczęcych albumów, które zginęły. Ewa twierdzi, że tych naklejek na oczy nie widziała. Mimo wszystko solidarnie zgodziła się odpracować połowę ich wartości, czyli kwotę 75 złotych podzielone na pół. Dlaczego na pół, skoro w kiosku pracowały w trójkę? Potem nie można było znaleźć jakiejś gazety pornograficznej za 30 złotych, która, na szczęście, znalazła się gdzieś w szparze pod regałem, później zginęły papierosy. Papierosy zginęły, kiedy Ewa była już na chorobowym. Tym razem kategorycznie odmówiła partycypowania w pokryciu braków w kasie. Zaczęła odmawiać też szefowej, kiedy ta namawiała ją do pracy w kiosku podczas zwolnienia lekarskiego. Te telefony powtarzały się ciągle. Cierpliwość Ewy i jej męża wyczerpała się, kiedy odwiedził ich wujek. Był roztrzęsiony. - Wracam z kiosku, szefowa posądza cię o złodziejstwo i rzekomą ciążę - powiedział tylko. Jak okazało się później, to samo mówiła pracodawcy. Ewa zażądała konfrontacji z jego udziałem, ponieważ, jak twierdziła, szefowa okłamuje go w żywe oczy, co innego mówiła jemu, co innego jej. Szefowa odpowiedziała: "Nie mam czasu na takie pierdoły". Ewa nie ma zamiaru podawać szefowej do sądu o zniesławienie. Ma dość sądów od czasu, kiedy zeznawała w sprawie byłego męża, który ją maltretował. Nie chce tego zrobić pomimo tego, że - jak mówi - od jego elektrycznej piły do cięcia drewna, którą kiedyś przystawił jej do twarzy, o wiele gorsze są obelgi. Krystyna Turzeniecka