Obydwa te zdarzenia wyjaśnia Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Do pierwszego wypadku doszło w sobotę (25.08) na krośnieńskim lotnisku. Ucierpiała w nim 32-letnia kobieta, mieszkanka powiatu lubaczowskiego. Po wyskoku z samolotu, podczas otwarcia spadochronu na wysokości około tysiąca metrów, ręka kobiety utkwiła w taśmach nośnych. Najprawdopodobniej spowodowało to wykręcenie barku. Szarpiąc się w bólu, wyczepiła pół czaszy, czyli jedną z dwóch taśm nośnych uprzęży. W spirali spadła na asfaltowy pas startowy. Kobieta z obrażeniami wielonarządowymi, w stanie ciężkim trafiła do szpitala w Krośnie. - W sobotę (08.09) po zabezpieczeniu wszystkich życiowych funkcji, w stanie ogólnym średnim, została przetransportowana do Kliniki Neurochirurgii Akademii Medycznej w Lublinie - poinformował Dariusz Sobieraj, p.o. Zastępcy Dyrektora ds. Lecznictwa Wojewódzkiego Szpitala Podkarpackiego w Krośnie. - Wypadki w powietrzu się zdarzają - tak komentują wydarzenie inni skoczkowie. - Trzeba być przygotowanym na trudne sytuacje w powietrzu. Skoczek jest do tego szkolony przez instruktorów - mówi Sebastian Wójcik, skoczek spadochronowy. Ten przypadek jest jednak wyjątkowy. - To co się stało jest nieprawdopodobne. Bardzo ciężko jest wyczepić pół czaszy. Albo się wyczepia całą albo nie. Taki jest system - mówi instruktor, Grzegorz Zajchowski. Potwierdza to Tomasz Kuchciński, członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, który bada przyczyny wypadku. - Wypadek nie jest bardzo typowy, ze względu na to, że została wyczepiona jedna taśma nośna. Mechanizm wyczepiania taśmy zostanie poddany analizie. Czy to się potwierdzi, to dopiero okaże się po badaniach. Być może nie jest to aż tak nietypowy wypadek jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Był to 12 szkolno-treningowy skok na linę (z samoczynnym otwarciem spadochronu przy pomocy liny statycznej). Nie wyklucza się błędu w technice przy oddzieleniu się od samolotu, jednak przyczyny wypadku wyjaśni śledztwo. Na jego wyniki przyjdzie poczekać może nawet kilka miesięcy. - Mam nadzieję, że uda nam się to wyjaśnić do końca roku. Kolejka badań jest dosyć długa, a w pierwszym rzędzie zajmujemy się śmiertelnymi wypadkami - mówi Tomasz Kuchciński. To nie jedyny wypadek, do którego doszło niedawno w Aeroklubie Podkarpackim. Drugi wydarzył się w minioną sobotę (08.09). Na szczęście nikt nie ucierpiał. Samolot Aeroklubu Podkarpackiego An-2 (na zdjęciu) wykonywał rutynowy lot związany ze zrzutem skoczków. W pewnym momencie z silnika wydobyła się smużka dymu. - Wskaźniki nic nie wskazywały. Piloci podjęli decyzję o lądowaniu w terenie przygodnym. Przy czym, było to rozważenie pomiędzy powrotem do lotniska a lądowaniem w terenie - informuje Andrzej Skowron, dyrektor Aeroklubu Podkarpackiego w Krośnie. "Antek" wylądował awaryjnie w miejscowości Barycz koło Dynowa. - Jest to samolot rolniczy, przystosowany do lądowania i startowania w podobnym terenie. Piloci są bardzo doświadczeni. Nie ma z tym żadnego problemu - wyjaśnia dyrektor. Wcześniej pokład opuścili skoczkowie. Istniało bowiem pewne prawdopodobieństwo, że silnik przestanie pracować. Poza tym, dzięki temu samolot był lżejszy i łatwiej było nim wylądować. Za wcześnie mówić o przyczynach tego zdarzenia. Wyjaśnia to także Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Jak zapewnia Andrzej Skowron, silnik w samolocie był nowy, zakupiony wiosną tego roku. Ciągle jest na gwarancji. Zdaniem dyrektora, medialne doniesienia o pożarze kolektora wydechowego nie są prawdziwe. - Przecież jeśli pęknie kolektor wydechowy albo tłumik w samochodzie, to chodzi tylko głośniej i kontynuuje jazdę. To na pewno nie było przyczyną lądowania - tłumaczy. Aeroklub Podkarpacki należy do czołówki aeroklubów w Polsce. Wykonuje kilka tysięcy skoków spadochronowych rocznie i tyle samo godzin lotów samolotowych i szybowcowych. Działa w nim ponad 400 czynnych pilotów i skoczków. W porównywalnych co do wielkości innych aeroklubach w Polsce jest ich średnio 60-80. - Nie jesteśmy aeroklubem, który wykonuje 100 czy 150 godzin lotów rocznie i ma kilkanaście wypadków. Jesteśmy aeroklubom z pierwszej piątki w Polce pod względem spełnienia przepisów formalnych, certyfikatów, procedur i zatrudnienia profesjonalnych instruktorów - mówi dyrektor AP w Krośnie. - W tym roku odbyło się już około 5 tys. startów. Tylko ten jeden lot był nieudany. Aneta Kut