Był czwartek, 13 września, godz. 17.50. Patrol Straży Granicznej napotkał w okolicach Przełęczy Beskidzkiej, nieopodal Wołosatego i Ustrzyk Górnych, na wysokości 1162 m licho ubraną i wyczerpaną kobietę. Tuliła 2-letniego chłopca, prosiła o pomoc. - Pokazywała tylko ręką kierunek. - Mówiła, że tam są jej dzieci - opowiadają pogranicznicy. Dramatyczne poszukiwania W placówce BiOSG w Ustrzykach Górnych ogłoszono alarm. W góry ruszyli kolejni funkcjonariusze. 36-letnią Kamisę, Rosjankę czeczeńskiego pochodzenia, oraz jej 2-letniego synka przewieziono zaś do szpitala. - Niespełna 2 godz. później znaleźliśmy ciała trójki pozostałych dzieci Kamisy - relacjonuje kpt. Elżbieta Pikor z BiOSG w Przemyślu. Zwłoki 12-letniej Xaey 8-letniej Cedy i 6-letniej Eliny leżały obok słupka granicznego. Były przykryte liśćmi paproci. - Nie można było ich już uratować - przyznaje z bólem ppłk Tomasz Darżynkiewicz, komendant placówki w Ustrzykach Górnych. Obok ciał znaleziono torbę z dokumentami Kamisy, aktami urodzenia jej dzieci, słowackimi koronami. Dziewczynki, podobnie jak mama, były bardzo kiepsko ubrane. - Jak na słoneczne, ciepłe dni, ale na pewno nie na warunki panujące w górach. A przecież od kilkunastu dni padał deszcz, nocami temperatura spadała nawet do 2 st. C, a przy gruncie do zera - wyjaśniają pogranicznicy. Jedna z dziewczynek nie miała nawet butów. Pomoc dobrych ludzi - Kobieta i jej synek trafili do nas wyczerpani i wyziębieni. Kamisa dostała kroplówki i leki uspokajające - opowiada Marek Kęska ze szpitala w Ustrzykach. Dzień później czeczeńskich pacjentów przeniesiono na oddział chirurgii. Kobieta zaczęła wstawać z łóżka, opiekować się dzieckiem. Obydwojga cały czas pilnowali funkcjonariusze SG. Im też Kamisa przekazała numer telefonu komórkowego męża. Dzwonili w jej imieniu, ale telefon milczał. Kamisę zaczęli odwiedzać też goście, ludzie dobrej woli, poruszeni jej tragedią. Przynosili ubrania, jedzenie. - Zebraliśmy rzeczy i pieniądze wśród znajomych, z hurtowni. Chcemy pomóc tej kobiecie. Jedzenie i rzeczy przyjęła, ale pieniędzy nie chciała. Prawdopodobnie kupimy jej za to coś do ubrania, coś dla dziecka - mówi Maria Pękalska, radna Leska. W minioną niedzielę Czeczenkę powtórnie przeniesiono na szpitalny oddział dziecięcy, a po południu odwiedziła ją prezydentowa Maria Kaczyńska, która przywiozła koszyk z łakociami i zabawkami. Tego też dnia do ukraińskich służb granicznych zgłosił się mąż Kamisy. Pierwsze przesłuchania Śledztwo w sprawie Kamisy i jej dzieci rozpoczęło się oficjalnie w poniedziałek. Na zlecenie prokuratury ustrzycka policja przesłuchała 36-latkę. - Przesłuchanie było prowadzone przez dwie policjantki w obecności lekarza oraz biegłej tłumaczki. Kobieta opowiedziała o swej gehennie w drodze do Polski. Jest jednak bardzo silna, chociaż tyle przeszła. Słuchając jej opowieści, łzy cisnęły się do oczu - mówi mł. asp. Dorota Głazowska-Krzywdzik z policji w Ustrzykach Dln. - Jak twierdziła Czeczenka, została tylko podwieziona na Ukrainie do granicy. Dalej szła tylko z dziećmi - opowiada Maria Chrzanowska, zastępca prokuratora rejonowego w Lesku. Trudna podróż na Zachód Jak ustaliliśmy, Kamisa, dzieci i jej mąż razem wyjechali z Czeczenii. Dotarli do Moskwy. Dalej chcieli jechać tirem, płacąc kierowcy. Zabrakło im jednak pieniędzy. Do ciężarówki wsiadła więc kobieta i dzieci. Ruszyli na Ukrainę, a za nimi - okazjami - podążał mąż Kamisy. Nie zdążył. Mama z dziećmi ruszyła w Bieszczady i zabłądziła... W miniony poniedziałek Kamisę odwiedził w szpitalu brat męża wraz z przedstawicielami Związku Czeczeńców. Z kolei w Rzeszowie przeprowadzono sekcję zwłok jej córek. Potwierdziła, że zmarły z wycieńczenia. Potem zwłoki dziewczynek wydano szwagrowi i na koszt prokuratury przewieziono do Warszawy. Szwagier wziął też na siebie formalności związane z wywiezieniem ciał do Czeczenii. Tam, zgodnie z wolą matki, mają być pochowane. - Po spotkaniu z rodziną kobieta poprosiła o nadanie jej statusu uchodźcy. Taki zapewne otrzyma - opowiada kpt. Pikor. Nieoczekiwana wizyta We wtorkowe południe do polskich pograniczników z przejścia granicznego w Medyce zgłosił się mąż Kamisy. Mężczyzna poprosił o status uchodźcy i niemal do północy był przesłuchiwany przez Straż Graniczną i prokuraturę. Potem strażnicy przewieźli go prosto do żony, wciąż przebywającej w szpitalu. Konwojowany przez SG dotarł do Ustrzyk Dolnych ok. 1 w nocy. Widok dziennikarzy przestraszył go i pogranicznicy wprowadzili go na oddział tylnym wejściem. W środę przed południem Kamisa opuściła szpital. Strażnicy graniczni przenieśli do białego volkswagena wszystkie rzeczy i zabawki przekazane uciekinierom przez ludzi dobrej woli. Podczas wyjścia z oddziału i głównym wejściem budynku otaczali ją funkcjonariusze BiOSG. 36-latka niosła w ręku bukiet kwiatów, a jej mąż 2-letniego Mohameda. Chłopiec uśmiechał się i machał do ludzi. Jego rodzice nie chcieli rozmawiać z dziennikarzami. Szybko wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę do podwarszawskich Dąbek. - Tam musieli przejść jeszcze kilka formalności w ośrodku recepcyjnym - wyjaśnia Marek Flemming, dyrektor ustrzyckiego szpitala. Zamieszkają czasowo u mieszkających nieopodal Warszawy swoich dalekich krewnych, bądź też u polskiej rodziny. **** Za pobyt czeczeńskich imigrantów w szpitalu zapłaci Straż Graniczna. W tym roku pogranicznicy z Ustrzyk Górnych zatrzymali już 36 osób próbujących dostać się do Polski przez ''zieloną granicę''. W całym 2007 r. takich osób było ponad 250. Z kolei funkcjonariusze Karpackiego Oddziału SG, na granicy woj. podkarpackiego ze Słowacją, zatrzymali w tym roku 81 nielegalnych imigrantów, w tym 47 Czeczeńców i 13 Pakistańczyków. Bartosz Bącal