Historia dzieci z Lipy to przykład dramatu, który z zacisza domowego trafił na pierwsze strony gazet. Matka czwórki dzieci wyjechała do pracy za granicę w czerwcu. Nie dający sobie rady z potomstwem ojciec, uciekł od dzieci pod koniec sierpnia. Po prostu zamknął dom i zostawił je na pastwę losu. Historia, która obiegła całą Polskę, wydarzyła się w małej wsi pod Stalową Wolą. W zwykłym domu, jakich na Podkarpaciu są tysiące. Z relacji sąsiadów rodziny Z. wynika, że nie działo się u nich nic, co budziłoby szczególny niepokój. Policja także nie miała ich w swoim rejestrze. Po prostu zwykła rodzina z czwórką dzieci. A jednak... Obowiązki ponad siły 5-letni chłopiec, 10, 12 i 15 - letnie dziewczynki miały sobie radzić same. Jak to sobie wyobrażał 40-letni ojciec dzieci? Tego nie wiemy, bo wyjechał za granicę, albo jak niektórzy twierdzą, po prostu ukrył się gdzieś w Polsce. Sprawa wyszła na jaw, bo mężczyzna tuż przed wyjazdem odwiedził swojego szwagra mieszkającego po sąsiedzku i zwierzył mu się ze swojego planu. - Powiedział mu, że wyjeżdża, bo sytuacja go przerosła i nie radzi sobie sam z dziećmi - informował tuż po zdarzeniu Andrzej Walczyna, rzecznik stalowowolskiej policji. Szwagier nie zastanawiając się wiele, powiadomił o sytuacji policję. Przybyli na miejsce funkcjonariusze, zaalarmowali służby opiekuńcze i rodzeństwo zostało zabrane do domu dziecka. Matka dzieci o niczym nie wiedziała, bo mąż nie powiadomił jej, że wyjeżdża. Eurosierot coraz więcej - Takich historii jest więcej. Ta jest szczególna, bo rodzic rzeczywiście nie zabezpieczył dzieciom żadnej opieki. W większości przypadków nie odbywa się to w tak drastyczny sposób. Rodzice, którzy podejmują decyzję o wyjeździe za granicę, zostawiają dzieci pod opieką dziadków, cioć lub wujków i w początkowym okresie rozłąki taki układ nawet się sprawdza - przyznaje Lidia Zarzycka, dyrektor Publicznego Ośrodka Adopcyjno - Opiekuńczego w Tarnobrzegu. - Niestety, gdy pobyt za granicą się przedłuża i zaczynają się problemy, dzieci chorują lub buntują się, tymczasowi opiekunowie mówią "nie". Dochodzi do sporów między dorosłymi, a dzieci trafiają do domów dziecka. Są takie wsie, w których w co drugim domu brakuje rodziców. Wyjazdy wciągają, kusi wolność i nieco większe pieniądze, dzieci spadają na dalszy plan. Jak mogło do tego dojść? 40-latek z Lipy opuścił dzieci 19 sierpnia. Zanim do tego doszło, w domu państwa Z. nie było jednak tak spokojnie, jak wydawało się sąsiadom i policji. Konflikt między małżonkami narastał od lat. Kobieta wyrzucała męża z domu, ten nie miał za co żyć. Dzieci przez lata miały zachwiane poczucie bezpieczeństwa. Kiedy na wiosnę matka dzieci znikła i nie wiadomo było gdzie się podziewa, w kwietniu sąd rodzinny ustanowił nad dziećmi kuratora w osobie ich babki. Miała być dla nich rodziną zastępczą. O ustanowienie rodziny zastępczej stara się także mąż siostry pani Z., który powiadomił w sierpniu policję o sytuacji dzieci. - Problemy małżeńskie i wychowawcze nie pojawiają się z dnia na dzień - mówi Lidia Zarzycka. - Tylko w tym roku, nasz ośrodek odebrał zgłoszenia o 46 dzieciach, dla których potrzebne jest uregulowanie sytuacji prawnej oraz znalezienie rodzin adopcyjnych lub rodzin zastępczych. We wszystkich tych przypadkach, początkiem problemów dzieci były konflikty między rodzicami, często związane z uzależnieniem od alkoholu. Dziesiątki niechcianych Około 160 dzieci przebywa obecnie w 5 domach dziecka znajdujących się na terenie podległym Publicznemu Ośrodkowi Adopcyjno - Opiekuńczemu w Tarnobrzegu. A teren ten obejmuje pięć powiatów: mielecki, stalowowolski, niżański oraz tarnobrzeski grodzki i ziemski. Każde z tych dzieci ma swoją historię, wszystkie połączył jednak jeden los. Na adopcję lub pójście do rodziny zastępczej mogą liczyć tylko najmłodsze. - Rocznie udaje nam się znaleźć rodziny zastępcze dla około 20 dzieci. W tym roku, najmłodsze, które znalazło nowy dom miało 6 miesięcy, najstarsze 8 lat - mówi Lidia Zarzycka. - Rzeczywistość jest taka, że tylko najmłodsze dzieci mogą liczyć na adopcje. Okres niemowlęcy mija jednak bardzo szybko, a potem z każdym rokiem, szanse na nowy dom maleją. Około 10-letnie dzieci często nie chcą już nawet opuszczać domów dziecka. Boją się wymagań, jakie będą im stawiali nowi rodzice, mają też swoje, często zmanierowane pojęcie domu w jakim chciałyby mieszkać. Znają biedę i mogą iść tylko do rodzin zamożnych, mieszkających w dużych miastach, chcą zaznać luksusu. Jeśli nie ma takiej możliwości, wolą zostać tam, gdzie przebywają obecnie. Bezduszni rodziciele Sytuację dzieci przebywających w domach dziecka, komplikują ich pogmatwane relacje z rodzicami. - W domach dziecka nie ma praktycznie sierot naturalnych - przyznaje Lidia Zarzycka. - Każde z dzieci ma kogoś bliskiego. Są to rodzice, którym zostały odebrane prawa rodzicielskie, są też dziadkowie lub wujostwo, albo dorosłe rodzeństwo. Dzieci kontaktują się nawet z nimi, a bywa, że są pod ich wpływem. Z doświadczeń psychologów pracujących z dziećmi przebywających w placówkach opiekuńczych wynika, że ich najbliżsi uważają taką sytuacją, za... najlepsze rozwiązanie. Dzieci słyszą od matek, które sąd pozbawił praw do opieki nad nimi, że pękło by im serce, gdyby poszły do innej rodziny, że by tego nie przeżyły. Trudno wyobrazić sobie większe okrucieństwo. Same nie obdarzają dzieci opieką i miłością i nie pozwalają, by ktoś inny je nimi obdarzył. - Takie sytuacje są nagminne - mówi dyrektorka tarnobrzeskiego ośrodka. Powrót matki Dzieci z Lipy zostały już odebrane przez matkę z Domu Dziecka w Stalowej. Przebywająca w Belgii kobieta, wróciła do kraju, gdy dowiedziała się, co się wydarzyło. W sądzie tłumaczyła, że nie wiedziała, że mąż porzucił dzieci, poprosiła jednocześnie o przekazanie jej dzieci. Sąd rozpatrujący sprawę najpierw podjął decyzję o urlopowaniu dzieci do matki, a następnie o przekazaniu ich pod jej opiekę. Przydzielił jej także kuratora sądowego, który będzie czuwał nad tym, czy dzieci mają odpowiednią opiekę. Ojciec rodzeństwa może mieć postawione zarzuty porzucenia dzieci. Grozi za to kara do 3 lat pozbawienia wolności. Małgorzata Rokoszewska