- Jestem wielką szczęściarą - zwierza się Agata Jezierska z Krosna. Od dziewięciu lat bije w niej serce anonimowego dawcy, któremu zawdzięcza to, że teraz może cieszyć się życiem. Przekonuje, że transplantacja to niejednokrotnie jedyna metoda ratująca życie i zachęca innych do wypełniania tzw. oświadczeń woli. - Nie zabierajcie swoich narządów do Nieba, bo są potrzebne na Ziemi - apeluje krośnianka. Agata ma 21 lat, mnóstwo przyjaciół i ogromny apetyt na życie. Na pierwszy rzut oka aż trudno uwierzyć, że ta wesoła i bardzo sympatyczna młoda kobieta ma za sobą traumatyczne przeżycia spowodowane problemami zdrowotnymi. A wszystko zaczęło się niedługo po jej narodzinach... Przyszła na świat z ciężką wadą serca - Wadę serca wykryto u mnie, gdy byłam jeszcze niemowlakiem. Miałam zaledwie trzy miesiące. Wtedy lekarze poinformowali moich rodziców, że jestem bardzo poważnie chora na serce - opowiada Agata. - Pamiętam, że gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, to często musiałam jeździć z rodzicami na badania kontrolne do szpitala w Prokocimiu. Na szczęście były to zwykle jednodniowe wizyty. Miała serce większe od dorosłego człowieka - Jako dziecku towarzyszył mi ból serca. Na domiar złego, oprócz wady serca, które było większe od serca dorosłego człowieka, dokuczały mi inne schorzenia, między innymi miałam przerost śledziony. Po prostu przystosowała się wielkością do mojego serducha - ciągnie swą opowieść 21-latka. - Strasznie szybko się wtedy męczyłam. Trudne dzieciństwo Przejście pieszo nawet niewielkiego odcinka drogi było okupione przeze mnie sporym wysiłkiem. Nie mogłam szaleć na równi z moimi rówieśnikami na podwórku ani ćwiczyć na lekcjach WF-u. Strasznie mnie to wkurzało, ale co miałam zrobić? Po prostu moje dzieciństwo było życiem z ograniczeniami. Agata była bardzo długo leczona. Wraz z jej rozwojem fizycznym pogłębiała się też wada serca. - Byłam pod stałą opieką lekarską. Niestety, gdy miałam 11 lat, choroba była na tyle zaawansowana, że zaczęła realnie zagrażać mojemu życiu - tłumaczy. Lekarze nie dawali jej szans na przeżycie - Była wiosna, kwiecień 1999 roku. Lekarze powiedzieli moim rodzicom, że będę jeszcze żyła najwyżej kilka miesięcy. Że umrę i koniec kropka - mówi Agata. - Rodzice nie przyjęli tego do wiadomości. Wierzyli do końca, że można mnie wyleczyć. Znaleźli się lekarze, którzy podjęli się przeszczepu, choć wiązał się on z ogromnym ryzykiem. Było wielkie prawdopodobieństwo, że operacja się nie uda... Przeszczep w przeddzień Wszystkich Świętych - Przez przypadek trafiłam do Kliniki Chirurgii Serca i Naczyń Uniwersytetu Jagiellońskiego w Szpitalu im. Jana Pawła II w Krakowie. Zostałam zakwalifikowana do przeszczepu, na który czekałam zaledwie kilka tygodni - opowiada dziewczyna. - Telefon zadzwonił 31 października tego samego roku. Byłam wtedy z rodzicami na grobach bliskich. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i w trójkę pojechaliśmy na operację, która trwała 6 godzin. Nie wie, kto był dawcą - Przeszczep się przyjął za pierwszym razem? - pytam. - To jest stwierdzenie często powtarzane, ale błędne - prostuje Agata. - Przeszczep zawsze będzie dla organizmu obcym organem. Po prostu moje DNA nie jest zgodne w stu procentach z DNA przeszczepionego narządu. W każdej chwili może nastąpić jego odrzut. Może być lekki, a może nawet zabić. Im dłużej żyje się z przeszczepionym organem, tym odrzut jest mniej prawdopodobny. Jednak ryzyko istnieje zawsze. Nigdy nie jest tak, że przeszczep się przyjął i będzie się z nim żyło np. sto lat. Agata do dziś nie wie, czyje serce w niej bije. - Wiem tylko tyle, że dawcą była młoda dziewczyna - mówi Jezierska. Nie szukam kontaktu z jej rodziną. Żyje normalnie, ceni każdy dzień Od przeszczepu minęło 9 lat. Agata czuje się świetnie. Co prawda do końca życia musi brać leki immunosupresyjne i jeździć do Krakowa na kontrolne badania, jednak poza tym jej życie właściwie nie różni się niczym od życia jej rówieśników. Uczy się w Państwowym Pomaturalnym Studium Kształcenia Animatorów Kultury i Bibliotekarzy w Krośnie - jest na drugim roku, na kierunku animacja społeczności lokalnej. - Mam mnóstwo znajomych, z którymi często się spotykam. Chodzimy razem na imprezy, do kina itp. Przeszczep mnie nie ogranicza. Przecież otrzymałam to drugie życie nie po to, aby zamykać się w czterech ścianach i izolować od innych ludzi - mówi Agata. Jest członkiem Stowarzyszenia Transplantacyjnego w Krakowie. Uczestniczy w corocznych zjazdach dzieci i młodzieży po przeszczepach, które odbywają się w Zduńskiej Woli. Od kilku lat aktywnie działa w krośnieńskim sztabie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. - Darzę tę akcję wielką sympatią i uważam, że jest bardzo potrzebna. Ostatnio trochę czasu zabrała mi choroba, ale teraz nadrabiam zaległości - dodaje z uśmiechem Agata. WIOLETTA ZUZAK