Grażyna do dzisiaj nie wie, co mogło stać się z jej mamą, Marią Filipek z Przemyśla. Od 6 lat czeka na jakąkolwiek wiadomość, telefon, list. - Mama wyszła z domu 28 lipca 2001 roku. Nie wzięła ze sobą dokumentów. Nie spakowała się. Nie zostawiła żadnego listu - opowiada Grażyna Kaszowska z Przemyśla. - Ostatni raz widziana była w dniu zaginięcia ok. godz. 12 na zielonym rynku przy ul. Sportowej. Ktoś mówił, że szła w kierunku byłych zakładów mięsnych. Potem ślad się urywa... Rozpłynęła się w powietrzu - Najbardziej dziwi mnie to, że prawie nikt jej nie widział, nie rozmawiał z nią. A przecież ludzie ją znali, bo przez 40 lat mieszkała w jednym miejscu - zastanawia się pani Grażyna. - Nawet nie wiadomo, o której wyszła z domu. Kiedy mój tato wrócił z działki do domu o godz. 15, mamy już nie było. Obdzwoniliśmy wszystkich znajomych. Zgłosiliśmy zaginięcie na policji. Szukaliśmy na własną rękę. Były komunikaty w prasie. Ogłosiliśmy zaginięcie mamy w programie ''Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie''. Zrobiliśmy, co było w ludzkiej mocy... Córka zaginionej opowiada, że były podejrzenia, według których jej mama mogła wpaść do Sanu. Przeszukano więc rzekę. Nic nie znaleziono. - W dniu zaginięcia padało. Może od razu jakby był pies, udałoby się trafić na jej ślad. A tak... nic - martwi się Kaszowska. Pani Grażyna nie wierzy, że mama mogłaby targnąć się na swoje życie. - Była mocno wierząca. Miała silną osobowość. Nigdy nie narzekała. Nie uwierzę w to, że z pełną świadomością wyszła i nie wróciła. Coś musiało się stać Kaszowska wciąż zastanawia się, czy przeoczyła coś ważnego. Analizuje. - Może mama miała depresję i ukrywała ją przed nami? Wtedy akurat nałożyło się kilka trudnych spraw: tato wrócił ze szpitala, a babcia była na wózku. Może to załamało mamę? Ale namówiłam ją na wizytę u lekarza. Niczego nie stwierdził... Rodzina Marii Filipek żyje w zawieszeniu, ciągłej niepewności. Nadzieja miesza się ze okropnymi przypuszczeniami. - Jeden z jasnowidzów, którzy współpracują z policją, powiedział nam, że mama żyje, tylko nie wie, kim jest. Miesiąc temu byłam wzywana na policję, bo gdzieś w Poznańskiem zatrzymano kobietę bez dokumentów. Rysopis się zgadzał. Ale to nie była mama... Pani Grażyna chciałaby poznać prawdę. Nawet jeśli jest straszna. - Można by uporządkować pewne sprawy. A tak wciąż taka huśtawka: to w jedną stronę, to w drugą... Człowiek wciąż żyje w oczekiwaniu, napięciu. Może jak pani napisze, że wciąż szukamy, to coś uda się ustalić? - na twarzy Kaszowskiej rysuje się nadzieja. - Teraz na Wszystkich Świętych ludzie z różnych stron się zjeżdżają. Może ktoś gdzieś widział moją mamę? Może sobie coś nowego przypomni, podpowie... BEATA SANDER Michał Czyżewski, psycholog z Fundacji ITAKA: - Pierwszy listopada jest momentem szczególnie ważnym dla osób, które od dłuższego czasu szukają swoich bliskich. Osoby te powoli tracą nadzieję na powrót zaginionego i mogą przypuszczać, że ich bliski nie żyje. To odkrycie wywołuje często poczucie winy: że źle życzę zaginionemu, że już nie chcę, aby powrócił. Ale dla rodzin najtrudniejsza jest niepewność. Przedłużające się poszukiwania sprawiają, że staje się ona nie do udźwignięcia. Bliscy wolą najgorszą prawdę. Chcą pochować zaginionego, chcieliby móc pójść na jego grób. To pragnienie jest naturalne. Nie oznacza zdrady wobec zaginionego, lecz wyraz pamięci o nim. Dla wielu osób zapalenie świeczki ma znaczenie symboliczne, jest gestem zjednoczenia z bliskim, który być może gdzieś żyje lub zmarł, a miejsce jego pochówku nie jest znane. Zapalenie znicza pozwala poczuć na chwilę ulgę w dramacie, jakim jest zaginięcie osoby bliskiej.