- Od września dzieci i z gimnazjum, i z podstawówki zmuszane są do tego, by chodzić na popołudniowe msze w środku tygodnia. Każda klasa ma wyznaczony dzień i godzinę. Trzeba przyjść, bo jak nie, to będzie obniżone zachowanie i ocena niedostateczna - relacjonuje rozmówczyni "Sztafety", która woli jednak pozostać anonimowa. Jak dodaje, ona swojego dziecka na wyznaczone codzienne msze nie posyła. - Bo co to za wiara na przymus. Niech idzie, jak będzie chciało, i kiedy będzie chciało. Przecież to jest wieś, są obowiązki w polu. Jak można tak sztywno ustalać udział we mszy i grozić takimi sankcjami - oburza się czytelniczka. Msze są, ale bez przymusu Pojechaliśmy do Turbi i skontaktowaliśmy się z księdzem Piotrem Cecułą, jednym z dwóch katechetów pracujących w szkole. - Nie ma żadnego przymusu chodzenia na popołudniowe msze - zaprzecza duchowny. - Owszem, z okazji tego, że przeżywaliśmy niedawno nawiedzenie kopii Cudownego Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, postanowiliśmy w ramach wotum wdzięczności zorganizować takie msze dla młodzieży szkolnej i są ustalone dni, kiedy każda klasa chodzi na mszę. Ale to nie jest tak, że musi się przychodzić. O, wczoraj nie było trzech osób, jedna kopała ziemniaki, druga na basenie była, trzecia jeszcze gdzie indziej. I nikt nie robi z tego problemu. Ja osiem lat pracuję w szkole i przecież znam prawo oświatowe, no, jak można obniżyć zachowanie za nieobecność na mszy? Są plusy i minusy, nie dwóje Rozmówczyni gazety jako inicjatora całej akcji wskazuje miejscowego proboszcza. - Dwa razy dzwoniłam do niego i pytałam, dlaczego zmusza dzieci do chodzenia do kościoła. To odłożył słuchawkę - mówi mieszkanka Turbi. Proboszcza broni ksiądz katecheta. - Owszem, był taki telefon. Ksiądz odłożył słuchawkę, bo ta pani nawet się nie przedstawiła - mówi ksiądz Cecuła. - Do mnie też nie przyszła, nie porozmawiała. A mogła to zrobić z samego szacunku dla księdza. Mam wrażenie, że ta osoba nie chodzi po prostu do kościoła, nawet w niedzielę, i pewnie dlatego te msze w środku tygodnia jej przeszkadzają. Rozmówczyni gazety zarzeka się jednak, że jest praktykującą katoliczką. Nie podoba się jej tylko ten przymus - ustalanie godzin mszy dla każdej z klas. - Jeszcze raz podkreślam, nie ma żadnego przymusu. To nie tędy droga. Owszem, dzieci zaznaczają w zeszycie plusy, kiedy były na mszy i minusy, kiedy nie były. Ale jeśli ktoś nie przyjdzie w dany dzień, zawsze może w inny i zakreśli sobie wtedy tego minusa w kółko, że jednak "odpracował" nieobecność. Podobnie robimy z pierwszymi piątkami. Ale nieobecność w kościele nie skutkuje oceną niedostateczną z religii. Nie rozumiem, dlaczego nie podoba się to tej pani - kapłan przekonuje nas, że nikt inny z rodziców się nie skarżył, a frekwencja na popołudniowych mszach jest bardzo duża. - Przecież to tylko pół godziny, raz w tygodniu - dodaje.