- Niech ona skacze, ale niech dziecko zostawi w spokoju! - komentowali ludzie, wstrząśnięci tym, co się dzieje. - Teraz się dobra mamusia znalazła - ironizowali. Przed tymi dramatycznymi wydarzeniami, w piątek (20 bm.) ok. godz. 16 do mieszkania Lucyny L. przy ul. Ratuszowej 12 w Przemyślu zapukał kurator sądowy, który przyszedł, by zabrać dwumiesięcznego synka nieodpowiedzialnej matce. Podobnie stało się z innymi dziećmi tej kobiety, które przebywają w placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Lucyna L. nie wpuściła jednak kuratora i zabarykadowała się w mieszkaniu, więc ten zawezwał straż pożarną, by wyważyła drzwi. Gdy to się stało matka chwyciła dziecko i usiadła na oknie grożąc, że wyskoczy. Dwie godziny w upale Szybko pojawiła się więc karetka pogotowia i policja, zablokowano ulicę dla ruchu, a strażacy przygotowali skokochron, na wypadek, gdyby kobieta spełniła swą groźbę. Lucyna L. nie zważając na straszliwy upał, wciąż siedziała w nasłonecznionym oknie z niemowlakiem. Trwało to ponad dwie godziny. W stosunku do wszystkich obserwujących zdarzenie była bardzo agresywna i wulgarna. Wszystkiemu winien alkohol W końcu jednak pozwoliła wejść do mieszkania młodemu mężczyźnie. - To brat jej męża - stwierdził jeden z mieszkańców ulicy. - Nie wiadomo, czy coś wskóra, ona jest nieobliczalna - mówili inni. Jak się okazało Lucyna L. jest dobrze znana z tego, że pije, w jej domu odbywają się libacje, a dzieci zaniedbywała. - Dwoje jej już odebrali - mówili zbulwersowani zachowaniem matki ludzie. - A może i troje nawet. Tymczasem policja sprowadziła na miejsce aż czterech negocjatorów i psychologa, by nakłonili kobietę do zejścia z okna. W mieszkaniu widać było też inną młodą kobietę, według relacji gapiów miała to być siostra Lucyny L. Udane negocjacje W końcu udało się nakłonić kobietę do opuszczenia okna. - Przewieziono ją wraz z dzieckiem do Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu - poinformował Franciszek Taciuch, oficer prasowy przemyskiej KMP. - Dziecko tam pozostało, a Lucyna L. trafiła do szpitala w Żurawicy. Była trzeźwa - dodał F. Taciuch. Autor: MONIKA KAMIŃSKA