Z panią Beatą dziennikarze "Super Nowości" spotkali się w szpitalu na dziecięcym oddziale ortopedii, gdzie od kilku miesięcy leży Małgosia. Dziewczynka przeszła kolejną skomplikowaną operację kręgosłupa, przygotowującą do korekty bardzo głębokiej skoliozy. Po zabiegu pojawiły się komplikacje i mała nie mogła wrócić do domu. Śmiertelnie chora kobieta skończyła pierwszy cykl chemii i od razu przyjechała do swojej córeczki. Małgosia nie słyszała rozmowy. Póki żyję, nie oddam Małgosi - Małgosia jest przerażona tą sytuacją. Bardzo się boi, że straci mamę. Ja też się boję, że będą chcieli mi ją odebrać. A na to nigdy nie pozwolę! Póki żyję, nie oddam Małgosi! Ona jest nasza! - pani Beata nie może powstrzymać łez. We wrześniu lekarze wykryli u niej złośliwy nowotwór jelita grubego. Tego samego dnia Małgosia trafiła do szpitala. Po ciężkiej chemii w szpitalu pani Beata była bardzo osłabiona. Przez kilka tygodni nie była w stanie przyjechać do chorego dziecka. Małgosia przeszła już kilkanaście operacji. Do tej pory po każdym zabiegu pani Beata nie odstępowała jej na krok. Czuwała przy niej dzień i noc, spała w szpitalu na dostawionym łóżku. Myślała, że ją zostawiłam - Gdy się nie pojawiałam w szpitalu, Małgosia przeraziła się, że ją zostawiłam. Płakała za mną. W końcu musiałam jej powiedzieć, że mam raka. Wtedy cofnęła się w leczeniu - szlocha pani Beata. - Ona nie chce wyzdrowieć - przyznaje prof. Sławomir Snela, ordynator oddziału ortopedii i traumatologii z pododdziałem wczesnej rehabilitacji dzieci w Wojewódzkim Szpitalu nr 2 w Rzeszowie. Tydzień temu Libowie zabrali dziecko do domu. Dwa dni później mama dziewczynki zaczęła kolejną chemioterapię. Nikt nam nie chce pomóc - Mąż nie poradzi sobie z Małgosią sam. Ona teraz potrzebuje opieki na okrągło przez całą dobę. A ja znam ją najlepiej. Ma odleżyny, znowu trzeba ją nauczyć jeść łyżką. Dwa razy dziennie trzeba ją wozić na dożylny antybiotyk do szpitala. Potrzebujemy pomocy, może opiekunkę na kilka godzin, ale żadna z socjalnych instytucji nie chce nam pomóc - wzdycha zastępcza matka. Kobieta twierdzi, że prosiła o wsparcie Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Rzeszowie, Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Boguchwale, Hospicjum dla Dzieci Nieuleczalnie Chorych i w Przychodni Rejonowej. Jak twierdzi, nikt nie chciał jej pomóc. Małgosia zaczęła chodzić Beata i Czesław Libowie są rodziną zastępczą od października 2004 roku. Wtedy wzięli do siebie niepełnosprawną siedmioletnią Małgosię, choć sami wychowują czwórkę własnych dzieci. - Była taka drobniutka, bardzo opóźniona i zaniedbana, niezdiagnozowana. Wiedzieliśmy, że tak chore dziecko nie ma szans na adopcję. Pokochaliśmy ją i ona nas pokochała - wspomina pani Beata. Miłość i opieka, jakie Małgosia znalazła w nowej rodzinie, momentalnie wpłynęły na jej rozwój. Po 2 miesiącach zaczęła chodzić, samodzielnie jeść, rysować i rozwijać się intelektualnie. Teraz chodzi do 5 klasy w normalnej szkole. Ma nauczanie indywidualne. - Pokazywaliśmy jej świat. Nie wiedziała, co to jest książka, biblioteka, do dziś jeszcze ssie. Zaczęliśmy szukać, co może jej dolegać. Nie tak, jak w domu dziecka, gdzie nam wmawiali, że wystarczy, żeby ktoś ją przytulił, pokochał. Okazało się, że nasza córeczka cierpi na alkoholowy zespół płodowy, neuropatię czuciową, osteoporozę, skoliozę. Ma też problemy ze wzrokiem i mową - wylicza pani Beata. Chcieli dać miłość sierotom Jeszcze przed zdiagnozowaniem nowotworu pani Beata starała się o zamianę zwykłej rodziny zastępczej na zawodową. Ma wszystkie konieczne kursy i certyfikaty. Wówczas rolę zastępczej matki wykonywałaby jako pracownik PCPR na umowę o pracę. W zwykłej rodzinie zastępczej opiekuje się Małgosią jako bezrobotna i dostaje co miesiąc 1000 zł na utrzymanie dziecka z PCPR w Częstochowie. Nie ma szansy na rentę. Mąż pani Beaty pracował na utrzymanie rodziny w Norwegii. Teraz wrócił do chorej żony i znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. - Chcieliśmy się poświęcić wychowaniu dzieci w rodzinie zastępczej. W lecie mieliśmy przyjąć niepełnosprawną Oleńkę. Przeszkodziła moja choroba. Teraz PCPR nie chce z nami podpisać umowy dla zawodowej rodziny zastępczej, bo Małgosia nie jest z tego powiatu, a Częstochowa twierdzi, że nie ma takiej potrzeby - wzdycha zastępcza matka. Dodatkowe 500 zł, które otrzymaliby jako specjalistyczna zawodowa rodzina zastępcza, przydałyby się Libom na opłacenie opiekunki dla Małgosi, dopóki pani Beata jest chora. Potem mogliby przyjąć kolejne dzieci. - W ubiegły czwartek dzwoniłam do PCPR w Rzeszowie o pomoc. Dowiedziałam się, że mogą Małgosię umieścić u sióstr w domu opieki w Łące. Rozłąka by ją zabiła, a mnie by serce pękło - szlocha pani Beata. - Gdy państwo Libowie zaproponowali, że chcą zostać zawodową rodziną zastępczą, rzeszowski PCPR zwrócił się do Miasta Częstochowy z prośbą o refundację części wynagrodzenia dla pani Beaty i otrzymał pozytywną odpowiedź - twierdzi Ferdynand Gronko, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Rzeszowie. Szef placówki wyjaśnia, że pani Beata miała przyjąć drugie dziecko, tym razem z powiatu rzeszowskiego. Gdy okazało się, że jest chora, miała wątpliwości, czy sobie poradzi z opieką nad dziećmi. W końcu znalazł się przepis - 3 grudnia zadzwoniła i powiedziała, że zakończyła cykl leczenia i odbiera ze szpitala Małgosię. Twierdziła, że dziewczynka nabawiła się w szpitalu gronkowca i odleżyn. Była zrozpaczona, martwiła się, jak sobie poradzi i pytała, jak możemy jej pomóc. Powiedzieliśmy, że możemy zwiększyć pomoc finansową, jeżeli będzie to konieczne - przekonuje dyrektor PCPR. Ferdynand Gronko nie zaprzecza, że pracownik PCPR poradził, że Małgosię można w ostateczności umieścić w Domu Pomocy Społecznej w Łące, gdzie siostry mają doświadczenie w opiece z chorymi z odleżynami. - O rodzaju pomocy mieliśmy porozmawiać, gdy pani Beata odbierze dziecko ze szpitala. Zgodnie z ustawą o pomocy społecznej, gdy na skutek zdarzenia losowego dziecko umieszczone w rodzinie zastępczej wymaga dodatkowej pomocy, starosta może przyznać dodatkowe świadczenie pieniężne do 823 zł miesięcznie. Poinformowaliśmy o tym panią Beatę. Musi się do nas zgłosić, albo chociaż zadzwonić w tej sprawie. Państwa Libów znamy od października 2004 r., kiedy zostali rodziną zastępczą. Uważamy ich za szczególnie zacnych ludzi i zawsze okazywaliśmy im szacunek, na jaki zasługują. Zawsze podziwialiśmy, jak wiele udało się zrobić pani Beacie i jej mężowi dla Małgosi. Nie zostawimy ich bez pomocy - deklaruje dyrektor Gronko. Urszula Pasieczna