21-letni Krzysztof jechał do dziewczyny. W jego samochodzie pękło koło i roztrzaskał się na drzewie. 48-letni Andrzej Głód wracał z wyjazdu służbowego. Zobaczył wypadek, zatrzymał się i wyciągnął z wraku nieprzytomnego mężczyznę. Kilka minut później zniszczony samochód stanął w ogniu. Krzysztof nie mógł powstrzymać łez, gdy ściskał dłoń swego wybawcy. Cud. Szczęście w nieszczęściu. Przypadek. Dla Krzyśka Kubika, jego dziewczyny i rodziny nie jest ważne nazwanie tego, co wydarzyło się 11 września około godziny 22 na tarnobrzeskiej Wisłostradzie. 21-latek był krok od śmierci. Ktoś czuwał jednak nad jego młodym życiem i nie pozwolił mu go stracić. Wrak samochodu, którym rozbił się Krzysztof wciąż stoi na policyjnym parkingu. Przechodnie, którzy go mijają, nie wierzą, że można było z niego ujść z życiem. 11 września, dzień, który tysiącom ludzi na całym świecie kojarzy się z atakiem na wieże nowojorskiego WTC, rodzinie Kubików na zawsze pozostanie w pamięci jako data ponownych narodzin Krzysztofa. To był piątek, młody mężczyzna po ciężkim tygodniu, postanowił odpocząć i przyjechać do dziewczyny, która mieszka w Tarnobrzegu. Z Jezior do Tarnobrzega miał niewiele ponad 20 km. Większość tej trasy to szeroka droga dwupasmowa. Chłopak siedział za kierownicą srebrnego rovera. Jechało mu się dobrze. Było ciemno, ale ruch nie był zbyt duży. Nagle, spokojną jazdę przerwała pęknięta opona. Kierowca stracił panowanie nad pojazdem, wpadł do rowu i roztrzaskał się na drzewie. Mijały sekundy, mijali kierowcy - Komora silnika pojazdu zaczęła płonąć - relacjonuje zdarzenia kom. Beata Jędrzejewska - Wrona, oficer prasowy tarnobrzeskiej policji. - Mężczyzna stracił przytomność. Utknął w pojeździe, z którego pozostał tylko wrak. Samodzielnie nie wydostałby się z niego. Ratunek mógł przyjść tylko z zewnątrz. Niestety, choć ruch na Wisłostradzie nie był duży, co najmniej kilku, a może i kilkunastu kierowców minęło zmiażdżone auto Krzysztofa nie sprawdzając, czy nie ma w nim kogoś, komu można pomóc. - Rozumiem, że jest noc, kierowcy mogą się spieszyć do domów, jadą z dziećmi. Ale jaką mają pewność, że w rozbitym samochodzie, który mijamy także nie ma dzieci? Nie można liczyć, że ktoś za nas pomoże, bo może być na taką pomoc za późno - mówi jeden z policjantów. Tylko on zareagował Pan Andrzej Głód mieszka w Przemyślu, 11 września, przed godz. 22 był akurat na tarnobrzeskiej Wisłostradzie. Wracał z wyjazdu służbowego z Gorzowa Wielkopolskiego. Zobaczył rozbity samochód, z którego unosił się dym. Bez zastanowienia zatrzymał się i podbiegł do wraku. - Nie kalkulowałem, czy zdążę go wyciągnąć, nie zastanawiałem się, czy samochód zaraz wybuchnie - mówi pan Andrzej. - To był odruch. Usłyszałem jęk, otworzyłem drzwi i wyciągnąłem go. Dobrze, że nie wróciłem się po latarkę do samochodu, bo mógłbym nie zdążyć. Kilka minut po tym, jak mężczyzna wyciągnął z samochodu nieprzytomnego 21-latka, samochód stanął w płomieniach. Ratunek przyszedł w ostatniej chwili. Krzysztof narodził się na nowo. Poza niewielkimi otarciami, chłopak nie odniósł żadnych obrażeń! Pan Andrzej to emerytowany policjant. Obecnie, bardzo dużo czasu spędza w samochodzie. Jego praca wymaga ciągłych wyjazdów. Ten z 11 września zapamięta do końca życia. Nigdy wcześniej, nawet podczas służby w policji, nie przydarzyło mu się nic podobnego. Na zawsze pozostanie bohaterem 16 września w tarnobrzeskiej Komendzie Miejskiej Policji odbyło się niezwykłe spotkanie, w którym uczestniczył Krzysztof Kubik z mamą Ewą oraz pan Andrzej Głód. Łzy ciekły po policzkach 21-latka i jego matki. Nie kryli wdzięczności, dziękowali za uratowanie życia. Pan Andrzej na zawsze pozostanie dla nich bohaterem. Kwiaty, które ofiarowali na jego ręce były jedynie symbolem tego, co czuli. 48-letni mieszkaniec Przemyśla także nie krył wzruszenia. Powiedział Krzysztofowi, że wygrał los i musi go wykorzystać. - Mam dzieci w tym samym wieku, dziękuję za to, że mogłem znaleźć się w tym miejscu - mówił mieszkaniec Przemyśla. Pierwszy od 21 lat Na spotkanie z bohaterem przybył także mł. bryg. Adam Zygmunt z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Tarnobrzegu. On także chciał podziękować 48-latkowi za postawę, która czyni z niego osobę godną naśladowania. - Sprawdziłem meldunki z ostatnich 21 lat - mówi Adam Zygmunt, zastępca komendanta PSP w Tarnobrzegu. - Na naszym terenie, jest to pierwszy przypadek uratowania życia przed przyjazdem służb ratunkowych od ponad dwóch dekad. Małgorzata Rokoszewska