To było ogromne ryzyko i dla wolnego, i dla więźnia. Po skończonej ciężkiej pracy, kiedy wracaliśmy do obozu, kazano nam śpiewać piosenki po niemiecku, np.: "Piękne są dziewczyny, które mają 17 lat(...)" lub o swobodnym zajączku, który beztrosko hasa po łące. Tak pamięta Auschwitz jego były więzień numer 5830. Był rok 1940, kiedy po pana Adama Stręka do Sulistrowej niedaleko Krosna przyjechali elegancko ubrani podoficerowie niemieccy i zabrali go pod pretekstem złożenia zeznań. Tak naprawdę powodem był donos o rozprowadzaniu prasy podziemnej, którą przywoził z Krakowa. Kiedy go aresztowano, miał 20 lat. W Jaśle go przesłuchiwano, ale był więziony także w Krośnie i w Tarnowie - wraz wieloma polskimi profesorami, nauczycielami, ziemianami. Żaden z przebywających w Krośnie więźniów nie wiedział, co ich czeka. Nie podejrzewali nawet, że pociąg osobowy z Tarnowa, w którym się znaleźli, zawiezie ich do Oświęcimia, gdzie właśnie budowano obóz zagłady, i że są więźniami politycznymi. Już na rampie przywitano ich popychaniem i pozabierano im wszystkie rzeczy, które ze sobą mieli. Jego numer obozowy - 5830, poprzedzony dwiema literami P nałożonymi na siebie symbolizował więźnia politycznego. Na początku wykonywał prace budowlane, tak jak większość. To oni budowali obóz, który właśnie powstawał. Później, po półtora roku katorgi, pracował już pod dachem, przy koniach. Znalazł się tam dzięki przyjacielowi lotnikowi (Mieczysław Wagner), którego poznał w więzieniu w Tarnowie. Pan Adam pracował w stajni i przewoził wozami cegły do Birkenau. Później, oprócz cegieł i gruzu, trzeba było wozić zwłoki. Będąc woźnicą, nie dostawał już batów i widział wiele z tego, co działo się w całym obozie. - Była to lżejsza praca - przyznaje były więzień. - Nie chodziłem już np. na męczące apele. Piekło obozu Auschwitz-Birkenau Obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau był "piekłem na ziemi". Role obozowych (kapo) pełnili niemieccy skazańcy. Było ich 30. Odbywali kary za najgorsze przestępstwa. Nie mieli żadnych skrupułów, bo za "dobre" wypełnianie swoich obowiązków obiecano im darowanie win. Wśród nich byli m.in. dwaj bandyci - Leo i Bruno, starsi obozowi, którzy słynęli ze szczególnej okrutności. Obóz wypełniał się, a przywożonych ludzi poddawano kwarantannie, czyli "przyzwyczajaniu" do warunków obozowych. - To nie było nic innego, jak tylko wykańczanie ludzi - opowiada. - Ciągłe bicie, kazano nam też robić przysiady i skakać "żabki". Cały dzień musieliśmy posłusznie wykonywać rozkazy, jak w wojsku. Starsi i ludzie przy tuszy nie wytrzymywali morderczej gimnastyki, mdleli. Ja byłem młody i wysportowany, więc jakoś to przetrzymałem. Katorżniczym ćwiczeniom towarzyszyło także bicie. Pomocne było to, że znałem język niemiecki, bo kto go nie znał, nie rozumiał poleceń i dostawał pałką tak długo, aż domyślił się i wykonał zadanie. Jeżeli ktoś w obozie miał gorączkę i nie miał sił pracować, a jego temperatura nie przekraczała 40 stopni, odsyłano go z powrotem ze szpitala i traktowano jako symulanta. Wtedy był bity jeszcze bardziej. Bóg ocalił nielicznych Lata 1940 - 1942 były wielką próbą. Gdyby nie mój przyjaciel Mietek - lotnik, który pomógł mi dostać się do pracy przy koniach, pewnie bym nie przeżył - mówi pan Adam. Mietek Wagner pracował w rzeźni. Pomagał innym w podziemnej organizacji obozowej. - Był bohaterem. Szkoda, że nie wydostał się z Auschwitz. W ostatnich chwilach, kiedy było już wiadomo, że pojedzie transportem z Oświęcimia do Dachau, był chory i tak słaby, że nie miał sił, żeby nadążyć za innymi. SS-mani mieli za zadanie likwidować wszystkich maruderów i tych, którzy spowalniają i utrudniają marsz - mówi pan Stręk. Wagner został więc zastrzelony przez SS-mana Stiewitza w 1944 roku. Pan Adam posiada zdjęcia - swoje i przyjaciela lotnika, takie jakie robiono każdemu więźniowi, który dostał obozowy numer. Oprócz tego, z oświęcimskiego obozu zostały mu blizny na obu rękach i nogach. Ma także malutki notesik z Dory, który nosił zawsze przy sobie. Wielokrotnie zostałem pobity - mówi pan Stręk. Straciłem też zęby. Los radzieckich jeńców Codziennie miały miejsce sceny, które teraz nawet trudno sobie wyobrazić. Wielkie okrucieństwa spotykały też jeńców radzieckich. W przemokniętych mundurach chodzili pieszo z Birkenau do Auschwitz i z powrotem w zimie, w temperaturze -15 stopni i więcej. Podkładali sobie więc pod te mundury brudne worki po cemencie, a to było sprzeczne z rygorystyczną dyscypliną Niemców i skutkowało karą. Jednego razu, na rozkaz oficera Seidla, z szeregu wyciągnięto około 10 z nich. Kazano im porozbierać się do naga. - Jeńcy - mówi pan Adam - na mrozie, pokładali się jeden na drugim i w drgawkach, i w boleściach zamarzali, a blada, tłusta twarz SS-mana Seidla wyrażała głęboką satysfakcję. Było to przy bloku nr 24. Ta scena, właśnie przed blokiem, który znajdował się po lewej stronie, tuż przy wejściu do obozu, była zaaranżowana dla przykładu, tak by wszyscy wchodzący przez bramę to widzieli. Taką Seidel, zastępca kierownika obozu (Lagerführera - Fritscha), zgotował więźniom śmierć. Za swoją nadgorliwość w wykonywanych obowiązkach został kierownikiem obozu w Flossenburgu. Do tej pory go nie schwytano. - Więźniowie w Birkenau jedli to, co było. Także myszy, dżdżownice i tym podobne. Dostawali po litrze wodnistej zupy, 20 g masła i 200 g chleba (kromka) na cały dzień. Nie wszyscy mieli tak silny charakter, żeby choć kawałek chleba zostawić sobie na rano następnego dnia - mówi pan Adam. Pozostały dawne rany - Kiedy powoziłem końmi, widziałem również pracujących Żydów... Byli mało wytrzymali i nie radzili sobie z pracą - opowiada. - Żydówki miały za małe pasiaki, które pękały im na ciele. W gorączce jadły śnieg. Wielu nie przetrwałoby tego obozu, gdyby nie "organizowanie" (kradzież) po kryjomu surowych ziemniaków, buraków, brukwi czy ospy, za co ryzykowano życiem. Karą za to było 25 batów albo roboty karne. Głodni jedli ziemniaki z łupinami, co powodowało biegunkę, a nawet groziło śmiercią. Z obozu w Auschwitz pan Adam został przewieziony wraz z innymi więźniami koleją do Niemiec, do obozu w Buchenwaldzie. - To był kwiecień 1945 roku. Najsłabsi nie mogli pojechać w transporcie. Ten, kto nie dawał rady wdrapać się do pociągu, kto był słaby lub chory, został wypchnięty i rozstrzelany - wspomina. Następne miejsca obozowe, w których przebywał pan Adam, to Dora i Bergen-Belsen. W Dorze pracował przy produkcji broni V-2 i na budowach. - Dla mnie, doświadczonego więźnia, w niemieckich obozach było "lepiej" - mówi. - Tam, pracując w kuchni, z narażeniem życia odżywiałem potajemnie "muzułmanów". Z płk. Wyssogotą planowaliśmy stamtąd ucieczkę. Pan Adam wyszedł na wolność, kiedy zbliżał się koniec wojny. Był wtedy w Bergen-Belsen. - Alianci 15 kwietnia 1945 roku wjechali na teren obozu czołgami i zostaliśmy oswobodzeni - mówi pan Stręk. Takich, jak pan Adam, zostało już niewielu. Chociaż wspomnienia z przeszłości przywołują strach i ból, byli więźniowie nie mogą wymazać ich z pamięci. Chcą, żeby młodsze pokolenia o tym wiedziały i chciały tę przeszłość poznawać. Ewa Tylus