Ta część kraju była wtedy w dużej mierze wyludniona po wysiedleniu ludności ukraińskiej. Udało się już pierwszego dnia, choć trafił nie do tej miejscowości, o której marzył. Został, wrósł w Bieszczady i odcisnął na nich swój ślad. Kilka dni temu w wydawnictwie Carpathia ukazała się książka "Czar Bieszczadów. Opowiadania Woja" Wojomira Wojciechowskiego. Wojciechowski - leśnik, goprowiec, działacz PTTK, były dyrektor Bieszczadzkiego Parku Narodowego spędził całe zawodowe życie w tych górach, zna je i co ważniejsze rozumie jak mało kto. We wspomnieniach Wojciechowskiego próżno by szukać opowieści o zakapiorach, dziwakach, żyjących nie wiadomo z czego. Autor ma do nich (a także do tych, którzy ich podziwiają i wychwalają) jednoznacznie negatywny stosunek. Woli pisać o ludziach, którzy ciężko pracowali. Z szacunkiem np. wspomina wozaków, którzy konno zwozili ścięte drewno. To była praca odpowiedzialna i niebezpieczna. Pisze też o ludziach, którzy stopniowo zasiedlali Bieszczady, budowali drogi, szkoły, organizowali gospodarkę leśną. Nie brak też informacji o tym co Bieszczadom szkodziło. O wojnie i wysiedleniach, które spowodowały zarastanie pól uprawnych, o bezsensownym zalesianiu polan, przez co dzikie zwierzęta traciły siedliska, czy o działalności kombinatu Igloopol, wyjątkowo niszczącego przyrodę. Opisuje też samowolę osławionego pułkownika Kazimierza Doskoczyńskiego, zarządcy rządowego ośrodka w Arłamowie i terenów przyległych do niego. Książka zawiera bardzo wiele zdjęć, i to jest jedna z jej zalet. Są to fotografie ludzi, z którymi autor stykał się w pracy, z którymi realizował liczne pasje (łowiectwo, turystyka, żeglarstwo). Są też fotografie nieistniejących już budynków - cerkwi, bojkowskich domów i chat, czy kościoła w Wołkowyi. Adam Cyło