Joasia Żuk ma 28 lat. Mieszka w Przeworsku. To miła, inteligentna, radosna, dziewczyna. Aż trudno uwierzyć, że pod koniec ubiegłego roku zmagała się z ciężką i jak się wydawało, nieuleczalną chorobą. - Było już ze mną bardzo niedobrze. Na prośbę rodziców ksiądz udzielił mi nawet ostatniego namaszczenia. Ale Matka Boża z Niżankowic podarowała mi drugie życie - mówi z przekonaniem. Koszmar Joasi miał swój początek w dniu Wszystkich Świętych. - W drodze powrotnej z cmentarza poczułam dziwne mrowienie w stopach - opowiada. - Myślałam, że to tylko reakcja organizmu na pogodę. Dlatego też, kiedy dotarłam do domu wzięłam ciepłą kąpiel i położyłam się do łóżka. Następnego dnia obudziły mnie dziwne bóle w okolicach serca oraz mocne mrowienie w rękach i nogach. Wiedziałam, że dzieje się ze mną coś niedobrego. Joasia po dwudniowym pobycie w przeworskim szpitalu została przewieziona do Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie. Tam rozpoznano u niej ostre zapalenie nerwów obwodowych, tam też rozpoczął się jej... ...wyścig o życie W ciągu następnych kilku dni stan chorej w zastraszającym tempie pogarszał się. Dziewczynę umieszczono na neurologii, gdzie ordynator oddziału, dr Krystyna Rusin-Ziemiakowicz podjęła leczenie. W tym samym dniu Joasię poddano zabiegowi oczyszczenia osocza krwi. Kilka godzin później u chorej Asi całkowicie zanikły odruchy w kończynach. Ponadto, nastąpiło porażenie nerwu twarzowego oraz utrata odruchu połykania i odkrztuszania. - Dławiłam się własną śliną - opowiada Joasia. - Jakby tego było mało, nie mogłam normalnie oddychać. Zrozpaczeni rodzice, widząc co się dzieje, poprosili kapelana szpitala, by... udzielił mi ostatniego namaszczenia. - Lekarze uświadomili nam, że musimy być przygotowani na najgorsze - opowiada z przejęciem Mieczysław Żuk, ojciec Joasi. - Jeden z doktorów powiedział nawet, że z tak szybko postępującą chorobą u tak młodej pacjentki jeszcze się nie spotkał. W pewnej chwili Joasia zrozumiała, że jest bliska śmierci. - Byłam bardzo słaba, ale nie traciłam wiary w to, że wyzdrowieję - zapewnia Joasia - Po prostu chciałam żyć. Przeżyła własną śmierć... To, co wydarzyło się w 9. dniu pobytu w rzeszowskim szpitalu jest wciąż dla niej dużym przeżyciem. - Nie wiem, czy był to sen, czy też dane mi było przeżyć własną śmierć. - W pewnym momencie zobaczyłam z góry.... siebie leżącą na szpitalnym łóżku. Koniecznie chciałam wrócić do swojego ciała, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Po chwili przebudziłam się i zobaczyłam obok łóżka mamę. Kilka minut później poczułam dreszcze, zaczęłam się dusić. Ostatnią osobą, jaką zobaczyłam przed utratą świadomości był lekarz, który zakładał mi maseczkę tlenową. Miałam wrażenie, jakbym leciała w bezkresną przepaść. W pewnym momencie całe życie przewinęło mi się przed oczami niczym film. W ogóle nie czułam mijającego czasu, za to czułam bliską obecność Opatrzności i jakąś złą siłę, która od tej Opatrzności próbowała mnie oderwać. Zobaczyłam też Ojca Świętego Jana Pawła II, oraz żywą, osłoniętą welonem twarz Matki Bożej. Byłam przerażona. Na koniec ujrzałam wielki, otulony mgłą krzyż z przybitym do niego Zbawicielem. Po ratunek do Pani z Niżankowic Niżankowice to niewielkie miasteczko na Ukrainie, gdzie prawie wszyscy mówią po polsku. Jest tam mały kościół, a w nim drewniana figurka Matki Boskiej, która kilka lat temu została przywieziona z Polski jako dar dla Polaków z Ukrainy. O tej, wydawać by się mogło, zapomnianej przez Boga i ludzi miejscowości zrobiło się głośno 6 stycznia 2005 roku. Tego dnia młody ministrant Włodzimierz Moroz w trakcie obchodu kościoła zauważył, że po twarzy figurki Matki Boskiej spływają łzy. Wypływały one dokładnie z oczu, o czym zresztą chłopak poinformował księdza. Figurka stała przy ołtarzu, nie mogła więc na nią ściekać woda z sufitu. Łzy z oczu figurki wypływały nawet w największy mróz, mimo że kościół nie jest ogrzewany. Od tamtego wydarzenia do świątyni w Niżankowicach niemal każdego dnia pielgrzymują tysiące pątników z wielu zakątków świata, w tym także i z Polski. Był tam kilkakrotnie z pielgrzymką także Mieczysław Żuk. Modlitewna wstęga Gdy lekarze uświadomili mi, że Joasia w każdej chwili może umrzeć, postanowiłem zwrócić się o pomoc do Pani z Niżankowic. Mocno wierzyłem, że Matka Boża w tej trudnej chwili nas nie opuści. Ojciec Joasi poprosił telefonicznie proboszcza parafii w Niżankowicach, ks. Jacka Waligórę o modlitwę przed figurką Matki Bożej Płaczącej w intencji chorej córki. Z podobnym apelem zwrócił się do wszystkich krewnych, znajomych oraz księży. - Świat opasany został modlitewną wstęgą - ze łzami w oczach wspomina Mieczysław Żuk. - O zdrowie Joasi modlono się we Lwowie, przeworskiej kaplicy szpitalnej, Nowym Jorku, Warszawie, Niemczech, a nawet w szkockim Glasgow, gdzie pracuje mój syn. Modliła się także Grupa Modlitewna Odnowy w Duchu Świętym w Jarosławiu. Ponadto, byłem w posiadaniu chusteczki i obrazka Matki Bożej Płaczącej, którymi w czasie jednej z pielgrzymek do Niżankowiec otarłem cudowną figurkę. Tą chusteczką i obrazkiem postanowiłem otrzeć twarz mojej nieprzytomnej córki. Wierzyłem, że jeśli ten ''zabieg'' nie przywróci Joasi zdrowia, to już nie ma dla niej ratunku. Dzięki Bogu stał się cud Po trzech dniach córka niespodziewanie odzyskała przytomność, wrócił jej głos. Z dnia na dzień stan jej zdrowia błyskawicznie polepszał się. Lekarze byli w szoku. Już po tygodniu została przewieziona z Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej na neurologię, zaś 6 grudnia trafiła na rehabilitację. - To był najcudowniejszy Mikołaj w moim życiu - przekonuje Mieczysław Żuk. Aśka, jesteś chodzącym cudem... - Jestem przekonana, że Matka Boża z Niżankowic darowała mi drugie życie - zapewnia Joasia. - To jej zasługa, że żyję. Zresztą w przekonaniu tym utwierdziła mnie jedna z lekarek, która w trakcie kontroli powiedziała do mnie: - Aśka, jesteś chodzącym cudem i dowodem na to, że modlitwą i wiarą można góry przenosić. Tylko cudowi można przypisać twoje uzdrowienie. Podobnego zdania jest proboszcz sanktuarium w Niżankowicach, ksiądz Jacek Waligóra. - Takich uzdrowień za wstawiennictwem Pani z Niżankowic było wiele, jednak nikt dotychczas nie złożył stosownego oświadczenia na piśmie popartego opinią lekarzy - twierdzi kapłan. - Niedawno skontaktowała się ze mną rodzina z Rzeszowa, której urodziło się dziecko ze zrośniętymi kanalikami łzowymi. Maluchowi groził zabieg chirurgiczny. Tymczasem po otarciu twarzyczki przywiezionym z Niżankowic obrazkiem z wizerunkiem Matki Bożej Płaczącej z oczu dziecka popłynęły łzy. Ja oczywiście bardzo się cieszę z cudownych uzdrowień fizycznych, jak też tych duchowych, które niemal każdego dnia dokonują się w naszej świątyni, przed kratkami konfesjonałów... - Naszą córką opiekowali się wspaniali, oddani pacjentom lekarze oraz rehabilitanci - dodaje Mieczysław Żuk. - Za tych ludzi będziemy się modlić do końca naszego ziemskiego życia - zapewnia. Henryk Majcher