Po tych słowach 42-letni wówczas Eugeniusz Chytła, aktywny działacz Solidarności, został aresztowany. Zatrzymano go krótko przed północą 12 grudnia, 26 lat temu w Sanoku. Do Zakładu Karnego w Uhercach Mineralnych wybrałem się razem z dwoma internowanymi - Janem Tomczukiem i Eugeniuszem Chytłą. - Kiedy znaleźliśmy się w suce, wiedzieliśmy, że jedziemy w kierunku wschodniej granicy. Baliśmy się, że trafimy do rosyjskiego więzienia - wzdycha za Leskiem Jan Tomczuk. Byli internowani z jednej strony nie mogą doczekać się tej swoistej podróży w czasie, z drugiej - więzienne mury przypominają strach lat 80. tych. To wspomnienie cierpienia rodzin, tęsknoty żon, płaczu dzieci za ojcem. Braku pieniędzy, kartek, kontaktu... Wchodzimy do środka. Krótka rozmowa ze strażnikiem i jesteśmy na dziedzińcu Zakładu Karnego w Uhercach Mineralnych. Tomczuk i Chytła zatrzymują się tuż przed wejściem do budynku. Zerkają na ogrodzony wysoką siatką mały spacerniak. Tutaj podczas buntu paliło się wielkie ognisko, zrzucaliśmy sienniki, materace i wszystko, co się dało. Ogień był tak duży, że sięgał dachu budynku. Jeden z naszych kolegów miał klaustrofobię i chcieliśmy, żeby przewieziono go do szpitala - wspomina pan Jan. To była moja cela Pracownik zakładu jednym ruchem zwalnia zapadkę i otwiera bramę. - O! Moja cela - cieszy się pan Eugeniusz. W stanie wojennym w Zakładzie Karnym w Uhercach Mineralnych przebywali internowani z całej Polski, wśród nich kilku profesorów Uniwersytetu Śląskiego. - Część więźniów na własną rękę uczyła się języka angielskiego, inni szlifowali przepisy do egzaminu na prawo jazdy - mówi pan Eugeniusz. Wzruszające paczki O internowanych pamiętali też zwykli ludzie. Pierwsze paczki przysłali do zakładu karnego mieszkańcy Przemyśla. - Nie było w nich jakichś specjalnych rzeczy: ciastko, cebula, czosnek, paczka papierosów. Ale były też kartki od dzieci. Wspomnień jest więcej. Notatki, listy, bibuła. Podziemne publikacje. - Można by o tym opowiadać godzinami - mówią. Musimy niestety już iść. Trzy godziny przeleciały jak z bicza trzasnął. Ostatnie spojrzenia przez okno i wychodzimy z celi. Kilka kroków długim korytarzem, później schodami w dół. Na spacerniku z zainteresowaniem przyglądają nam się obecni więźniowie. Jak daleko inne są teraz powody, dla których tutaj siedzą... - Janek masz gości! - krzyknął jeden z kierowników. - Mam się spakować? - Tak - padła odpowiedź. - Wszedłem w ciemny korytarz dawnego urzędu telekomunikacji w Sanoku. Tam zauważyłem milicjantów. Jeden z nich szybko wykręcił mi rękę i założył kajdanki, drugą sam mu podałem. Wsadzili mnie do fiata i zawieźli na komendę przy ulicy Sienkiewicza. Później krótka rozmowa z oficerem, kilka zdjęć. Wpakowali nas do suki i wywieźli w nieznanym kierunku - w ten sposób rozpoczęła się historia internowania Jana Tomczuka, który w 1981 roku był szefem zakładowej Solidarności w sanockiej telekomunikacji. Do Zakładu Karnego w Uhercach Mineralnych wybrałem się w poniedziałek. Razem ze mną dwóch internowanych - Jan Tomczuk i Eugeniusz Chytła. - Wie pan co było najgorsze? - zapytał za Leskiem Jan Tomczuk. - Nie - odpowiedziałem. Kiedy znajdowaliśmy się w suce, wiedzieliśmy, że jedziemy w kierunku wschodniej granicy. Świadomość, że możemy trafić do rosyjskiego więzienia była okropna. Ja na początku też byłem tym zaniepokojony, ale później milicjant powiedział nam, że jak wypali trzy papierosy, to będziemy na miejscu. Wtedy domyśliłem się, że jedziemy gdzieś w Bieszczady - wspomina swój transport Eugeniusz Chytła. Za mostem w Uhercach skręcamy w lewo na osiedlową dróżkę. Stąd już niedaleko do więziennych bram. Po prawej kościół, po lewej szkoła i osiedle starych bloków. Na twarzach pasażerów widać skupienie, może ból, ale na pewno wracające stare wspomnienia. Przecież nie byli tutaj od czasów stanu wojennego... - Czuję się teraz podobnie, jak wtedy - przerywa ciszę pan Jan. - W zasadzie tę drogę widzę po raz pierwszy. Jak 26 lat temu jechaliśmy tędy nic nie widziałem, bo w suce nie było okien. - Jesteśmy na miejscu - mówię, parkując tuż przed bramą zakładu. Pierwsze wrażenia Byli internowani wysiadają z samochodu. - Patrz Gieniu, tego muru chyba tu nie było - zastanawia się pan Jan. - Eee, mnie się wydaje, że był. Ale ta brama na pewno taka sama, jak wtedy. Pamiętam, jak przyjechaliśmy tu, był mróz, grubo ponad dwadzieścia stopni, a my czekaliśmy w suce, bo nikt z zakładu nie wiedział, że ma tutaj dojechać transport więźniów. Milicja też była zaskoczona sytuacją, w końcu skontaktowali się z Rzeszowem i z komendantem zakładu, który mieszkał na tym osiedlu - mówi wskazując palcem pan Eugeniusz. Rozmowę przerywa zgrzyt ciężkiego więziennego zamka. Wchodzimy do środka. Krótka rozmowa ze strażnikiem i jesteśmy na dziedzińcu Zakładu Karnego w Uhercach Mineralnych. - O, widzę że trochę się tu pozmieniało przez ponad ćwierć wieku. Tej bramy tutaj w ogóle nie było, a w tym pierwszym pawilonie było okno - wylicza różnice pan Jan. - Ale spacerniak prawie bez zmian - dodaje pan Eugeniusz. Razem z pracownikiem zakładu idziemy w kierunku drugiego pawilonu położonego w głębi dziedzińca. Oprócz niego są jeszcze dwa budynki dla więźniów, jeden naprzeciwko spacerniaka, drugi usytuowany prostopadle, tworzy z pozostałymi pawilonami literę ''C''. Byli więźniowie zatrzymują się tuż przed wejściem do budynku. Zerkają na ogrodzony wysoką siatką mały spacerniak. Tutaj podczas buntu paliło się wielkie ognisko, zrzucaliśmy wszystko, co się dało, sienniki, materace. Ogień był tak duży, że sięgał dachu budynku. To był protest, bo jeden z naszych kolegów miał klaustrofobię i chcieliśmy, żeby przewieziono go do szpitala, a szef zakładu nie chciał się zgodzić - wspomina pan Jan. - Pamiętam. Zablokowaliśmy wtedy drzwi na klatkę schodową, zdjęliśmy bramę, metalowymi łóżkami zrobiliśmy taką barykadę, że nikt nie mógł się do nas dostać. Przyjechały więc posiłki z Krakowa i Rzeszowa. Żołnierze i funkcjonariusze służby więziennej stali jeden przy drugim. Karabiny mieli wycelowane w naszą stronę. To było straszne. Bunt skończył się tym, że kolegę wzięli do szpitala, do Leska. My przestaliśmy wtedy stawiać opór, ale kilka dni później część z nas trafiła do Załęża, a część do Łupkowa - dodaje pan Eugeniusz. - To rozdzielenie było celowe, zaczęliśmy być dość dobrze zorganizowani, a oni nie mogli sobie dać z nami rady. To była moja cela Wejścia do budynku, w którym internowani byli nasi bohaterowie, strzeże wielka krata. Pracownik zakładu jednym ruchem klucza zwalnia zapadkę i otwiera bramy miejsca, w którym obaj spędzili kilka miesięcy. Idziemy po schodach na piętro. Cele, w której siedział Eugeniusz Chytła i Jan Tomczuk są po prawej stronie korytarza. Zaglądają do jednej, do drugiej... - O! Ta jest moja - cieszy się pan Eugeniusz. - Ten krajobraz za oknem widziałem przez wiele tygodni. O! Moje łóżko - mówi wskazując górną pryczę w głębi pokoju. - Pamiętam, początki były bardzo trudne. Każdy z nas miał inny charakter, inne zainteresowania, jeden śpiewał, drugi w tym czasie chciał czytać, trzeci dyskutować, czwarty modlić się, inny opowiadać kawały i zsynchronizowanie tego wszystkiego było bardzo trudne. To nasze docieranie się trwało bardzo długo, a jak już dogadywaliśmy się, to zmieniali nam cele i znowu trzeba było zaczynać wszystko od nowa. Te zmiany były chyba najgorsze - wspomina Eugeniusz Chytła. Nie mamy do nich żalu - To było okropne, cały ten okres - przerywa w końcu milczenie pan Eugeniusz. - Jak można wsadzić tylu niewinnych ludzi? Chcieliśmy dobrze, a potraktowano nas jak przestępców - mówi. - Dzisiaj nie mam w sobie nienawiści ani do klawiszy, ani do milicjantów. Oni wykonywali po prostu swój zawód i rozkazy. Oczywiście mogli wybrać inną drogę, ale to już ich sprawa. - A pan? Ma do nich żal? - pytam Jana Tomczuka. - Nie. Do nich nie, tylko do generała Jaruzelskiego. Uważam, że powinien pójść do więzienia za stan wojenny. Dzisiaj cieszę się, że jednak wygraliśmy, że żyjemy w wolnej Polsce - mówi. Jeszcze jedno spojrzenie w tył i mury Zakładu Karnego w Uhercach Mineralnych znikają w oddali... Grzegorz Bończak *Za pomoc w realizacji reportażu dziękujemy pracownikom i dyrekcji Zakładu Karnego w Uhercach Mineralnych.