"Mieliśmy szczęście, wielkie szczęście" - powtarzają jak mantrę Lidka i Tomek, rodzice Ani. Dziś zdrowej - chyba, bo czy to wiadomo do końca - niespełna 2-letniej dziewczynki. W tym roku "Wielkiej Orkiestrze" Jurka Owsiaka chodzi o to, żeby w przyszłości mogli tak mówić również rodzice innych chorych na raka dzieci! Zwłaszcza tych najmłodszych. "Dzieci ze schorzeniami onkologicznymi w Polsce mają bardzo dobrą i fachową opiekę medyczną"- pisze w specjalnym liście na stronie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jerzy Owsiak, jej twórca. "Szczęście nr 1" Akurat w przypadku Ani to się potwierdziło! Chociaż to była trochę nasza wina - przyznają rodzice Ani. - Nasz lekarz (niech będzie... dr Witek, który opiekował się również ich starszą córeczką) zalecił USG główki dziecka już po pierwszym miesiącu. Wyniki wszystkich badań były jednak dobre i... tak jakoś zeszło... Do prawie 6 miesięcy! Na usprawiedliwienie rodzice mogą jednak powiedzieć, że zapisali się na zalecane USG. I chociaż była to prywatna przychodnia - a badanie płatne z własnej kieszeni - termin jego wykonania był ponad miesięczny! - Mam dla pani złą wiadomość - powiedział lekarz, a Lidkę przeszedł pierwszy złowrogi dreszcz. Nogi ugięły się pod nią chwilę później! - W mózgu dziecka jest guz! Wtedy jeszcze nie było wiadomo jaki... Jednak jego rozmiary można już było określić dość precyzyjnie - ponad 5 cm! I schował się głęboko, w środku mózgu! Wstrząs był tym większy, że "na oko" dziecko było przecież zdrowe. Przeszło sporo badań... - Dwie godziny wcześniej byłyśmy z Anią u znajomych - wspomina Lidka. - Ot, długi spacer, a po nim właśnie poszliśmy na to USG. Do domu już nie wróciłyśmy... Telefon od razu postawił na nogi opiekującego się dzieckiem pediatrę. Natychmiastowe przyjęcie do szpitala i w dwa dni wszystkie możliwe do wykonania w Rzeszowie badania: m.in. tomograf, rezonans magnetyczny... - Tutejsi lekarze naprawdę zrobili wszystko, co mogli - potwierdzają rodzice Ani. - Ale chwała im też za to, że nie chcieli robić więcej... Sami... I tu właściwie - i tak szybko - zaczyna się... "Szczęście nr 2". - Okazało się, że nasz pediatra robił specjalizację w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie - przyznaje Lidka. - Rzeszowski szpital skontaktował się z Centrum, załatwił szybkie przyjęcie Ani, a nasz lekarz podał nazwiska: z kim trzeba się kontaktować, z kim rozmawiać, żeby dowiedzieć się czegokolwiek... A wiadomo, jak z tym zwykle bywa ... Do Warszawy Ania wraz z mamą pojechały karetką. Znów seria badań i natychmiastowa operacja... Kilka godzin niepewności... - Najgorsze było to - mówi mama Ani - że oddałam lekarzom wesołe dziecko, gaworzące... A po operacji... Dostałam "warzywo"! I tak córeczka wyglądała przez kilka dni. Później jednak poprawa następowała niemal z każdą godziną! Wkrótce też okazało się, jak groźny był to guz. - Brodawczak splotu naczyniówkowego... chorioid plexus papilloma atypicum - odczytuje mama z medycznej szpitalnej dokumentacji. - On ponoć z reguły nie jest złośliwy, ale ten u Ani był! Do tego tkwił głęboko w mózgu! Lekarze, żeby się do niego dobrać, musieli przebić się przez górną warstwę mózgu. Być może coś "nacięli-przecięli", ale później lojalnie powiedzieli co... I wyjaśnili, z której strony mogą rodziców czekać w przyszłości przykre niespodzianki - niestety! Jednak udało im się wyciąć cały guz... a gdyby coś pozostało, resztę miała zniszczyć chemioterapia! I... chyba zniszczyła! Kilka tygodni temu Ani wyjęto - cóż, może tak bardziej po ludzku - gumowy wężyk, który tkwił w jej klatce piersiowej, a przez który podawano jej (robili to też sami rodzice) lekarstwa i tzw. chemię! Na szczegółowe badania Ania i tak będzie musiała jeździć do Warszawy. Co jakiś czas. Szczęście nr 3 A na nie - zdaniem Tomka i Lidki - składa się cała suma wcześniejszych szczęść! - Poważnie, mieliśmy wielkie szczęście - jeszcze dziś, rok po operacji, na ich twarzach widać, jak bardzo to wszystko przeżyli - My mieliśmy... ale inne dzieci, które spotkaliśmy w Centrum... chyba jednak nie! A były to dzieci z rakiem w takim stadium rozwoju, że lekarze mogli już tylko wobec rodziców robić dobrą minę do złej gry. I - niestety - wściekać się na swoich kolegów po fachu, tych pierwszego kontaktu, że nie zauważyli... nie zlecili badań... do głowy im nie przyszło... -Tak jak ta dziewczynka, której nowotwór zajął dwie trzecie mózgu, albo chłopiec z brzuchem rozdętym jak balon chłoniakiem - wspomina Lidka i widać, że te obrazy nadal w niej tkwią. Podaje zresztą jeszcze więcej przypadków. A spędziła przecież w CZD "zaledwie" kilka tygodni! Wystarczyło... Napatrzyła się! I rzeczywiście wie, jakie oni - rodzice i Ania - mieli szczęście! Czy po tym wszystkim potrzeba jeszcze jakiegoś komentarza? Jeśli tak... to może samego Jerzego Owsiaka: "Zwrócono nam uwagę, że wczesna diagnostyka jest elementem niezwykle istotnym, który w wielu przypadkach decyduje o życiu! Aby problem ten znacząco zmniejszyć, w całym kraju powinny zostać utworzone ośrodki wyposażone w ultranowoczesny sprzęt do wczesnej diagnostyki, a dostęp do tych ośrodków powinien być dla każdego dziecka bezproblemowy." I to przesłanie, i tę historię dedykujemy tym tzw. sponsorom, którzy z powodu kryzysu zapowiedzieli już, że nie włączą się do tegorocznej WOŚP. Czy to rzeczywiście tylko biznes?! ANDRZEJ BARAN