Postanowili jednak wrócić do Polski i zamieszkać między Łańcutem a Żołynią. Tam kupili zajazd ''Dymarka''. Państwo Barcińscy do Ameryki wyjechali właściwie przez przypadek. W Polsce mieli mieszkanie, pracę. Powodziło im się całkiem dobrze. - Dostaliśmy zieloną kartę - wspomina pani Alina. - Wszyscy w pracy u mojego męża masowo wysyłali wnioski o jej przyznanie. Krzysiek nawet takiego wniosku nie wypełnił. Zrobiła to za niego koleżanka. I kartę z całej grupy otrzymał tylko on. Frycowe kosztuje Załatwianie wszystkich niezbędnych dokumentów trwało prawie pół roku. Musieli zrobić niezbędne badania, bo Amerykanie chcą, by ich obywatele byli w pełni zdrowi. - Nikogo w Stanach też nie znaliśmy - wspomina Alina. - Wysiedliśmy na lotnisku, a tam nikt na nas nie czekał. Udaliśmy się więc pod adres, który otrzymaliśmy w konsulacie. Bez języka, z niewielką ilością pieniędzy, mogliśmy niedużo. Najważniejsze, że byliśmy razem. Barcińskim pomogli ludzie z polonijnego kościoła. Tam nowo poznany przez nich prezes polonijnego koła publicznie ogłosił, że właśnie przyjechali nowi Polacy i potrzebują pomocy. Szybko znalazło się jakieś mieszkanie i praca. - Trudno nazwać to było mieszkaniem - wspominają Barcińscy. - Spędziliśmy w tym miejscu tylko kilka dni, dłużej się nie dało, bo wspólnie z nami mieszkało chyba kilkanaście osób. Jedni przychodzili tylko na noc, inni tylko na dzień. To był zupełnie inny świat i właściwie nie do zniesienia. My byliśmy przecież rodziną i chcieliśmy normalnie żyć. Ciągle w drodze - Dobrze, że Krzysztof zabrał z Polski swój saksofon - wspomina Alina. - Dzięki temu szybko zaczął zarabiać pieniądze, grając w polonijnym zespole. Ja pracowałam w barze. Nie zagrzali jednak długo miejsca na Florydzie. - Tam przyjeżdża się z pieniędzmi, a nie po pieniądze - przyznaje Krzysztof. - A nam przecież chodziło o to drugie, dlatego spakowaliśmy się i ruszyliśmy tam, gdzie Polaków jest najwięcej, czyli do Chicago. Znowu zaczynali wszystko od początku. Trzeba było znaleźć dobre mieszkanie, dobrą pracę...To wtedy postanowili zacząć zarabiać na własny rachunek. Kupili trucka. Alina zrobiła nawet prawo jazdy na duże samochody. Przejechali prawie całą Amerykę. Zobaczyli to, czego większość Polaków przebywających w Stanach nigdy nie widziała. - Poznaliśmy też zwykłych Amerykanów - wspominają. - I wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, czy to jest spełnienie naszego amerykańskiego snu. Czy chcemy żyć właśnie w ten sposób? Nie chcieliśmy... Powrót do Polski A uświadomili to sobie, kiedy na świat przyszedł Nolan. - Wiele osób zazdrościło nam naszej decyzji. Dla nich byłaby ona już niemożliwa do podjęcia - mówi Alina. - Dlaczego? Bo ich dzieci są już w wieku szkolnym i miałyby pewnie problemy z nauką w polskiej szkole. W ostatnim czasie również ogromnie podrożało codzienne życie. Już samo utrzymanie domu pochłaniało prawie całe zarobki. Poza tym nie wszyscy chcieliby po raz kolejny wszystko rzucić i rozpoczynać życie od nowa. My to ryzyko postanowiliśmy jednak podjąć, bo Ameryka nauczyła nas podejmować trudne decyzje. Zanim jednak do Polski wrócili, dobrze swoją decyzję przemyśleli. Postanowili, że w kraju zajmą się... - ...Prowadzeniem hotelu - mówi Krzysztof. - Alina w Ameryce pracowała głównie w branży hotelarsko-gastronomicznej. Stwierdziliśmy więc, że na tym najlepiej się znamy. Zaczęliśmy szukać ofert w Internecie. Znaleźliśmy ''Dymarkę'' i postanowiliśmy ją kupić. Rozpakowują walizki - Prawie całe życie żyliśmy na walizkach - mówi Krzysztof. - Może tu zadomowimy się na dobre? Tym bardziej, że tu urodził się nasz drugi syn. Trudności jest jednak wiele. Dobrze wie o tym każdy, kto prowadzi w Polsce działalność gospodarczą. Barcińscy nie zniechęcają się jednak. Mostów w Ameryce za sobą nie spalili. Jeżeli coś pójdzie nie tak, zawsze mogą tam wrócić. Pozwala im na to podwójne obywatelstwo. Na razie jednak o tym nie myślą, bo ze Stanów sprowadzili już wszystkie swoje rzeczy. MONIKA OBRĘBOWSKA-CZWÓRNÓG