Rodzice dzieci przez osiem dni nie odstawiali alkoholu i narkotyków. Sprawa wstrząsnęła całym krajem. Blok, w którym mieszka sześcioosobowa rodzina, stoi w samym centrum miasta. Znajdują się w nim tanie mieszkania komunalne. Państwo Ś. zajmują dwupokojowe lokum na pierwszym piętrze. Sąsiedzi nie skarżą się na nich. Wiedzą, że za drzwiami pokrytymi boazerią funkcjonuje domowe hospicjum. Dwie najmłodsze córki, Łucja i Kinga, mają wodogłowie i czterokończynowe porażenie mózgowe. Nieuleczalnie chore dziewczynki całymi dniami leżą w łóżku. Zanik mięśni uniemożliwia im nie tylko poruszanie się, ale i przełykanie. Dziewczynki muszą być karmione sondą, do usuwania śliny z ich ust wykorzystywana jest specjalna pompa. Czujną opiekę nad nimi trzeba sprawować 24 godziny na dobę. Śmierć była blisko Dziewczynki w stanie agonalnym trafiły do tarnobrzeskiego szpitala dokładnie tydzień temu. Decyzję taką podjęła lekarka z rzeszowskiego hospicjum, która odwiedziła w ten dzień swoje podopieczne. - Stan dziewczynek był bardzo ciężki - przyznaje Wojciech Wąsik, zastępca dyrektora Szpitala Wojewódzkiego w Tarnobrzegu. - Obie były odwodnione i niedożywione. W przypadku tak chorych dzieci zawieszenie opieki nawet na kilka dni mogło pociągnąć za sobą tragiczne skutki. Trafiły do nas w ostatniej chwili. Gdzie byli rodzice? Gdy dzieci były już bezpieczne, policja i prokuratura zajęła się odpowiedzialnymi za dramat. - Przesłuchaliśmy rodzeństwo, 11-letnią siostrę i 9-letniego brata dziewczynek oraz ich rodziców - mówi dr Leszek Kupiec z Prokuratury Rejonowej w Tarnobrzegu. - Rodzice szybko przyznali się, że od 4 do 11 stycznia znajdowali się w ciągu alkoholowym i narkotycznym. Nie karmili, nie poili, ani nie podawali leków chorym dziewczynkom. Zawiesili także wszelkie działania pielęgnacyjne. Jedyną osobą, która dbała w tym czasie o dziewczynki i brata była 11-letnia Julia. Tylko dzięki jej zdrowemu rozsądkowi nie doszło do tragedii. Nic nie pamiętam Matka dzieci, 32-letnia Katarzyna, niewiele pamięta z pierwszych dwóch tygodni tego roku. - Piłam przez cały ten czas. Alkohol odebrał mi rozum. Wiem, że dzieci trafiły do szpitala przez mnie - mówi kobieta. Ojciec dziewczynek przyznał podczas przesłuchania, że opieka nad chorymi dziewczynkami przerosła jego i żonę. Zapomnienia o kłopotach szukali w używkach. W okresie świątecznym rodzinę hojnie wsparli darczyńcy. Małżeństwo zamiast przeznaczyć pieniądze na zaspokojenie potrzeb dzieci, czy choćby świąteczne prezenty, postanowiło się zabawić. Kupowali butelkę za butelką, jakby było im mało alkoholu, znaleźli także dostęp do narkotyków. Nie byli sami Gdy dzieci trafiły do szpitala, a sprawa obiegła całą Polskę, natychmiast pojawiły się pytania, czy musiało dojść do tej tragedii? Czy rodzice byli pozostawieni sami sobie? - Rodzina państwa Ś. była otoczona bardzo dobrą opieką, ani im, ani dzieciom nie brakowało środków na życie - przyznaje Wiesława Juda, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. - Otrzymywali od nas zasiłki celowe i okresowe. Podstawą ich utrzymania były jednak zasiłki, które otrzymywali z Urzędu Miasta. Całość świadczeń rodzinnych i pielęgnacyjnych, jakie im przysługiwały wynosiła około 1200 zł. MOPR wspomagał ich kolejnymi setkami złotych. Na pomoc rodzina Ś. mogła liczyć także od rzeszowskiego hospicjum, które zaopatrywało ich w pieluchy i leki. Do tego pomoc od lokalnych organizacji charytatywnych. Dla rodziny kilka miesięcy temu zorganizowano wielką zbiórkę na całym Podkarpaciu. - Rodzina Ś. przez wiele miesięcy nie płaciła czynszu za mieszkanie komunalne. Po rozmowach z panem Marcinem ustaliliśmy, że ze względu na wyjątkową sytuację, dług ten zostanie umorzony- przyznaje Paweł Antończyk z biura Urzędu Miasta w Tarnobrzegu. - Obojgu rodzicom proponowaliśmy także płatne prace społecznie użyteczne. Niestety, nie skorzystali z tej propozycji. Woleli pobierać zasiłki. Co dalej z dziećmi? Chore dziewczynki - choć ich stan ustabilizował się - nie opuszczą szybko tarnobrzeskiego szpitala. Dwoje pozostałych dzieci przebywa obecnie u babci. O losie wszystkich zadecyduje sąd rodzinny. Prokurator przedstawił 32-letniej Katarzynie i 36-letniemu Marcinowi zarzut psychicznego i fizycznego znęcania się nad dziećmi ze szczególnym okrucieństwem. Za czyn ten grozi do 10 lat więzienia. Czy musiało dojść do tragedii? Analizując całą sytuację, wydaje się, że sześcioosobowa rodzina była otoczona wielostronną opieką. Niestety, najbardziej zawiedli w niej ci, którzy byli najbliżej bezbronnych dziewczynek. Małgorzata Rokoszewska