- Na piątek miałam termin porodu, przyjechałam i... zostałam odesłana z kwitkiem - mówi przestraszona dziewczyna w zaawansowanej ciąży, która nie chce się przedstawić. - Nie wiem czy teraz przyjmą mnie "na górkę", czy do "Szopena", wszędzie jest przepełnienie. Takich kobiet jest więcej. Są zdezorientowane, bo wybrały ten szpital i były pewne że tu urodzą swoje dzieci pod okiem lekarza, który prowadził ich ciążę. - Już w piątek ogłosiłem konkurs ofert, chcę zatrudnić do pracy lekarzy ginekologów - deklaruje Leszek Czerwiński, dyrektor Szpitala Miejskiego w Rzeszowie. - Było nawet kilku zainteresowanych złożeniem swoich ofert, ale potem się wycofali. Myślę, że są przez kogoś szantażowani. Mimo to chcę rozmawiać z lekarzami, jednak nie za pośrednictwem dr. Szramika. Wierzę w ich rozsądek i wycofanie się z wygórowanych żądań. Chcą tyle, ile inni ginekolodzy 9 lekarzy kontraktowych złożyło wypowiedzenie umów (upłynęło 31 grudnia), żądając ujednolicenia form dyżurowania, możliwości pełnienia dyżurów 16-, i 24-, godzinnych oraz podwyższenia stawki dyżurowej do poziomu "okolicznych szpitali". Deklarują również chęć złożenia swoich ofert. Na razie poprosili o mediację prezydenta Ferenca, bo miasto jest organem założycielskim szpitala. Porodówki pękają w szwach Zamknięcie jednego oddziału spowodowało, że liczba miejsc dla rodzących kobiet w Rzeszowie zmniejszyła się niemal o połowę. Efektem jest to, że w pozostałych dwóch szpitalach w sześcioosobowych salach leży po dwanaście kobiet i zaczyna brakować miejsca także na korytarzach. Oddział położniczy Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Rzeszowie ma 18 miejsc i niemal drugie tyle pacjentek. Część z nich trafiła tu prosto z izby przyjęć szpitala miejskiego. W rzeszowskiej "dwójce" sytuacja jest podobna, a tłok coraz większy. Do czasu rozstrzygnięcia konkursu i otworzenia oddziału w szpitalu miejskim rodzące kobiety skazane są na tłok. W wersji mniej optymistycznej muszą się liczyć z transportem do Łańcuta, Kolbuszowej i innych okolicznych szpitali. W tym tygodniu w Urzędzie Miasta mam złożyć dokumenty dotyczące stanu finansowego szpitala - mówi Czerwiński. - O te jestem spokojny. Na koniec 2008 roku wyszliśmy na plus. W ciągu 5 lat udało się nam zmniejszyć zadłużenie o 8 mln zł. Jednak nie stać mnie na podwyższenie stawek ginekologom o więcej niż 10 procent. Jestem pewny, że dopóki nie znajdzie się ktoś zdecydowany, to podobnym żądaniom nie będzie końca, bo nie ma górnego pułapu zarobków i lekarze ciągle będą chcieli więcej. Anna Moraniec