Mężczyzna prawdopodobnie zmarł z wychłodzenia. Sebastian Wójcik pozostawił żonę i kilkumiesięcznego synka Jasia. - Strasznie cieszył się, gdy został tatą. Na co dzień mieszkał w Rymanowie z żoną i teściową. To był wspaniały człowiek. Bardzo przyjacielski, pomocny, ambitny, realizował każdy cel, który sobie postawił. Uprawiał sporty ekstremalne - nurkowanie, skoki spadochronowe, biegał. Stała przed nim przyszłość, doskonale porozumiewał się z dziennikarzami, młodzieżą, współpracownikami - mówi Zygmunt Rysz, naczelnik Wydziału Promocji, Kultury i Sportu Urzędu Miasta Krosna. Odwiedziny u kolegi W sylwestrowy poniedziałek po południu Sebastian wybrał się samochodem do Iwonicza Zdroju, odwiedzić kolegę. Spotkali się w internacie Zespołu Szkół Gastronomicznych. - Tam odbywała się impreza sylwestrowa. Organizatorzy poprosili, aby wyszedł, jednak ociągał się z tym. Był spokojny. Dlatego ok. godz. 17.20 na miejsce wezwano policję. Na widok patrolu młody mężczyzna przeprosił, powiedział, że wychodzi. Poprosił tylko funkcjonariuszy o podwiezienie na przystanek PKS, znajdujący się tuż koło miejscowego posterunku. Funkcjonariusze zabrali go ze sobą i zostawili na przystanku. Według nich, nie było przesłanek do zatrzymania Sebastiana Wójcika. - Mężczyzna nie zagrażał innym, jego życiu czy zdrowiu też nic nie groziło - mówi nadkom. Marek Cecuła, rzecznik krośnieńskiej policji. Wójcik miał czekać na autobus. Rozmyślił się jednak. - Ok. godz. 18 z pożyczonej komórki zadzwonił do żony. Twierdził, że zgubił swój telefon i idzie pieszo do Rymanowa szlakiem turystycznym. Mężczyzna znał ten teren, był bardzo ciepło ubrany - dodaje Cecuła. Od tej pory kontakt z nim się urywa. Bez śladu Gdy nie dotarł do domu, ok. godz. 23 żona powiadomiła policję. Rozpoczęto poszukiwania. Wzięło w nich udział ok. 70 osób, m.in. policja, GOPR, członkowie rodziny oraz znajomi zaginionego. Użyto psa tropiącego. Na szlaku z Iwonicza do Rymanowa znaleziono na śniegu pojedynczy ślad pieszy, który urywał się w Rymanowie. Pies dalszego tropu nie podjął. Poszukiwania zawieszono. W chaszczach Działania wznowiono we wtorek w południe, gdy okazało się, że zaginiony nadal nie dotarł do domu. - Początkowo nie wierzyłem w zaginięcie Sebastiana. Z prośbą o pomoc w poszukiwaniach przyszedł do mnie w noworoczne południe jego ojciec - opowiada Zygmunt Rysz. Ok. godz. 18 mieszkaniec Rymanowa znalazł w trudno dostępnym terenie, nieopodal miejsca zejścia ze szlaku, zwłoki mężczyzny. Jak się okazało - Sebastiana. - Nie znaleziono na jego ciele śladów świadczących o działaniu osób trzecich. Miał na sobie odzież, z sobą wszystkie dokumenty. Nie miał telefonu komórkowego - wyjaśnia nadkom. Cecuła. - Pewnie usiadł gdzieś, chcąc na chwilkę odpocząć, nagle mu się przysnęło, i... - rozmyśla naczelnik Rysz. Dokładne przyczyny śmierci znane będą po sekcji zwłok. Bartosz Bącal