Do winy nie poczuwa się ani Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej, ani sztab kryzysowy. Mieszkańcy Krapkowickiej, Teresa i Henryk Piszczakowie, nie mogą się pogodzić nie tyle ze stratą niemal całego dobytku, co z bezkarnością nieodpowiedzialnej decyzji. - Ta woda z pól wracała do nas, na naszą posesję, a nie powinna. Ktoś musiał otworzyć jakiś właz - tłumaczą i dodają, że gdy dotarły worki z piaskiem, było już za późno. Jednak odpowiedzialni za walkę z wielką wodą odpowiadają, że woda gromadziła się już wcześniej, a mieszkańcy powinni się liczyć z takimi konsekwencjami, jeżeli mieszkają na obniżonym terenie.