Unia Europejska postanowiła ustanowić 10 października "Dniem sprzeciwu wobec kary śmierci". Polska - jak to już zaczyna być w zwyczaju - zawetowała tę inicjatywę. Aby ta inicjatywa państw Unii stała się faktem, potrzebna jest zgoda wszystkich członków. To kolejny powód do zmiany władzy w naszym kraju. Ileż to już razy Polska wystawiana była na śmieszność, uszczypliwe komentarze czy wręcz niechęć rządów, dziennikarzy i społeczeństw innych państw. Najgorsze jest to, że te działania naszego rządu na scenie europejskiej wcale nie pokrywają się (przynajmniej nie jest to takie oczywiste) z oczekiwaniami naszych obywateli. Ale władza wie lepiej i stawia weto, kiedy chce, a nie wtedy, kiedy chciałoby tego nasze społeczeństwo. W Polsce, tak jak w pozostałych państwach Unii, kary śmierci nie ma. Nie ma też żadnych prac, ani planów prac, które miałyby zmienić ten stan rzeczy. Może mi się to podobać albo nie, ale najpewniej tak już zostanie. Dziwi więc, stanowisko naszych władz w sprawie dnia sprzeciwu. Dziwi tym bardziej, jeśli przyjrzeć się warunkom, jakie postawiła Polska. Polska (skrót myślowy) chce, aby ten dzień nazwać "Dniem sprzeciwu wobec kary śmierci, eutanazji i za ochroną życia od poczęcia". Nie sposób nie posądzić Polski o szczyt głupoty. Może się nam to podobać lub nie, ale w większości krajów Unii aborcja jest legalna, w kilku krajach dozwolona jest eutanazja. Trudno mi sobie wyobrazić, aby rząd, który aprobuje aborcję, obchodził "Dzień ochrony życia od poczęcia". Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Polacy, którzy pracują w Unii, którzy podróżują po Unii i wypoczywają w Unii narażeni są na wyśmiewanie, pukanie się w czoło czy wreszcie współczucie okazywane przez mieszkańców "normalnych" państw europejskiej wspólnoty. Autor: Andrzej Śliżewski