W Strzelcach Opolskich na odcinku niespełna 120 metrów urządzono na przykład aż trzy takie instalacje. Z założenia mają zwiększać bezpieczeństwo ruchu poprzez wymuszenie mniejszej prędkości, faktycznie natomiast są zawalidrogami. Na trasie ze Strzelec do Opola wysepki mnożą się jak grzyby po deszczu. Częsty widok to rozbite znaki, które mają sygnalizować niespodziewaną przeszkodę na jezdni. To dowód na to, że kierowcy "tną" trasę po linii prostej, czemu zresztą trudno się dziwić. Znaki w większości nie są oświetlone, więc nocą wyłaniają się w blasku samochodowych reflektorów często w ostatniej chwili. Zarządy dróg publicznych do znudzenia powtarzają, że za wysepki płaci Unia Europejska, co jest prawdą połowiczną. Modernizacja dróg odbywa się przy udziale unijnych pieniędzy, ale zawsze wymaga wkładu własnego, który może sięgnąć nawet 50 proc. wartości inwestycji. Za utrzymanie wysepek i naprawę uszkodzonych znaków płacimy natomiast w całości z naszych kieszeni. Chciałbym się dowiedzieć, ile nas to kosztuje rocznie w skali województwa? Ile dotychczas pieniędzy wydano na rozwój i utrzymanie wyspiarskiej sieci, która zamiast poprawiać bezpieczeństwo, utrudnia komunikację. Ciekawe byłoby też usłyszeć, do ilu kolizji z wysepkami była wzywana policja. Jestem przekonany, że do żadnej, bo kierowca musiałby być idiotą, żeby dobrowolnie narażać się na koszt wymiany sterczącego na środku drogi znaku, nie mogąc przy tym udowodnić, że przewrócony znak nie był przed zdarzeniem oświetlony. Wystarczy, że musi wyklepać i polakierować błotnik w samochodzie, którym zaliczył kolejną wysepkę. Jak Opolszczyzna długa i szeroka, rzuca się w oczy kolejne absurdalne zjawisko drogowe. Przy chodnikach wyrastają kilometry monstrualnych płotów z grubych rur, odgradzających je od jezdni. Na każdą próbę krytyki zarządy dróg odpowiadają, że to oryginalne rozwiązanie zwiększa bezpieczeństwo pieszych. Czy należy przez to rozumieć, że po opolskich chodnikach przemieszczają się sami pijacy, samobójcy oraz osoby niespełna rozumu, którym trzeba skutecznie uniemożliwić wejście na jezdnię? Od mieszkańców Strzelec wiemy - a pisaliśmy o ich interwencjach wielokrotnie - że przeszkody te faktycznie utrudniają życie, a w wyjątkowych sytuacjach stwarzają nawet zagrożenie. Na co dzień blokują np. możliwość wystawienia przy drodze kubła ze śmieciami i zmuszają do chodzenia okrężnymi ścieżkami. W razie konieczności odcinają natomiast dojazd karetkom pogotowia czy straży pożarnej, co jest już prawdziwym skandalem! Jeśli zaś ktoś zechce przeleźć przez płot, i tak to zrobi, więc bajanie o bezpieczeństwie jest pustą gadaniną. Na każdym osiedlu można zobaczyć, że ludzie wydeptują przez trawniki swoje ścieżki i za nic mają trasy, które wytycza im administracja. Biało-czerwone płoty przy drogach wyglądają wszędzie tak samo, co może znaczyć, że pochodzą od jednego producenta, który pewnie robi niezły biznes na stwarzaniu pozorów bezpieczeństwa. Może jakaś instytucja kontrolna sprawdziłaby ten niezwykły aspekt działalności zarządów dróg publicznych, które powinny dbać o stan jezdni, a nie o tworzenie atrap i mnożenie utrudnień. W jakim stanie są nawierzchnie naszych dróg - również dopiero co zbudowanych - odczuwamy co roku przy pierwszych roztopach i tylko właściciele warsztatów samochodowych zacierają ręce. Gdyby służby drogowe - dla naszego bezpieczeństwa - chciały na wiosnę oznakować każdą dziurę w drodze, powstałby wyjątkowy archipelag beztroski i wiecznych niedoróbek. Zanim więc zarządy dróg odpowiedzą - jak zwykle wymijająco - na ten felieton, proszę o wyliczenie, ile dziur można by załatać poprzez zaniechanie rozmnażania wysepek na jezdniach i niekończących się płotów przy chodnikach. Z niewiadomych powodów Opolszczyzna przoduje pod tym względem. Nigdzie w kraju nie można spotkać aż tylu biało-czerwonych barier przy drogach i tylu zawalidróg na jezdniach. Dlatego dobrze byłoby wyjaśnić opinii publicznej, ile nas to rzekome bezpieczeństwo kosztuje. Karol Cebula