Sobota 21 września. Ze szlamu wyciągamy zdjęcia roześmianych wnucząt, pamiętniki, suszone na kaloryferze miesiącami woreczki z herbatą i aparaty słuchowe. Wszystko szło do kosza. To trochę jakby wyrzucać do worka najcenniejsze pamiątki. Ostatnie, co zostało tym ludziom z ich wcześniejszego życia. Nie było innego wyjścia. Wszystko zalała wielka i brudna woda. W kompleksie domów opieki w Dworze Biskupim mieszka blisko 100 osób. Głównie starsze i niepełnosprawne. Około 40 procent z nich, to osoby całkowicie samotne. Rodzina kontaktuje się z nimi tylko w święta. Większość rodzin mieszka poza granicami kraju. Jak mówią opiekunowie to zapracowani ludzie, którzy nie zawsze mają możliwość odwiedzać swoich bliskich. Dom został zalany przez falę powodziową, która wdarła się do miasta. Placówka nie otrzymała oficjalnej informacji ze Sztabu Kryzysowego w Nysie o zbliżającym się zagrożeniu - Dyrektor wraz z opiekunem, dosłownie przedarli się na drugą stronę mostu, gdzie mieścił się nyski sztab. - Dopiero wtedy uzyskaliśmy informację od pani wiceburmistrz, że idzie kolejna fala powodziowa - mówi Interii Małgorzata Stokowska. Piątek Ale od początku... Piątek 13 września. W mediach pojawiają się pierwsze informacje o możliwych podtopieniach. Wszyscy rozmawiają między sobą o możliwych scenariuszach. Nikt jeszcze nie zakłada tego najgorszego. Informacje o stanie rzeki i prognozach pracownicy ośrodka pozyskiwali z mediów społecznościowych i pocztą pantoflową, wciąż nie docierał do nich żaden oficjalny komunikat. 14 września rozpoczęli przygotowywanie zapasów. Na wyższych piętrach gromadzili wodę butelkowaną, żywność, leki, środki pielęgnacji i dokumentację medyczną. Sobota Przez kolejne 48 godzin pracownicy ośrodka będą próbowali pozyskać potwierdzoną i wiarygodną informację z urzędów w Nysie. Bez skutku. Telefonu nikt nie odbierał. - Nasi pracownicy po kilka godzin dziennie wydzwaniali na wszelkie dostępne numery administracji. Telefony albo w ogóle nie działały, albo nikt ich nie odbierał - wspomina komendantka służby Maltańskiej. Gdy sytuacja stała się poważna i wszyscy czuli, że Nysie może grozić niebezpieczeństwo, pracownicy zaczęli przeprowadzać pensjonariuszy na wyższe piętra. To ogromna operacja logistyczna, bo wielu podopiecznych to osoby całkowicie leżące, część porusza się na wózkach lub potrzebuje wsparcia przy chodzeniu. Pacjenci z Alzheimerem miewają problem z komunikacją. Każdy pensjonariusz ma swoje potrzeby żywnościowe i cały zestaw leków oraz artykułów medycznych, których wymaga do codziennej pielęgnacji. W międzyczasie pracownicy ośrodka mierzyli się z brakami w dostawach prądu i wody. - Wszystkie wyłączenia mediów i prądu następowały bez uprzedzenia. Opieka w całodobowej placówce wymusza dobrą organizację pracy na co dzień, stąd przy dodatkowym zastrzyku adrenaliny, w związku z powodzią, nasi opiekunowie, w sposób opanowany w bardzo szybkim czasie wykonali - jak dla mnie - tytaniczną pracę - mówi Stokowska. Niedziela Nie pomylili się, do miasta dotarła pierwsza fala. Woda wdzierała się, zalewając drogi i budynki. Dotarła również do ośrodka. - Kilkoro naszych opiekunów wraz z rodzinami pospieszyło na pomoc naszym pensjonariuszom, pomimo wolnego dnia. Była niedziela. Niestety na mostach nie chciano ich przepuścić. Argumenty o tym, że jadą do naszego ośrodka, nie pomagały. Dopiero przyjazd dyrektora domu opieki i opiekuna karetką na most oraz stanowcze wyjaśnienie zagrożenia, jakie stanowi niedopuszczenie opiekunów medycznych do prawie 90 pensjonariuszy, spowodowało, że policja i wojsko, po kilku godzinach blokowania dostępu opiekunów przepuściły nasz personel do placówki - relacjonuje Stokowska. Służby zatrzymywały przejeżdżających przez most, bo przeprawiania się przez niego mogło stanowić zagrożenie dla ich życia. W tym czasie woda zalewała ośrodek. - Nagła fala zalała miasto w ciągu 15-20 minut. Woda, która zbierała wszystko, co napotkała po drodze, dotarła również do naszego obiektu. W ciągu kilku minut wypełniła cały dziedziniec, docierając do połowy okien na parterze. Woda to ogromny żywioł, wdzierała się do środka, wybijała wszystkimi otworami - wspomina. Pracownicy próbowali ratować, co się da, ale w pierwszym i podstawowym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa podopiecznym. O problemy z komunikacją i brak ostrzeżeń dla ośrodka pytam burmistrza Nysy Kordiana Kolbiarza: - Informacje o zagrożeniu powodziowym były zamieszczane na stronie internetowej urzędu miejskiego oraz na oficjalnych profilach komunikatora Facebook - wyjaśnia. Małgorzata Stokowska mówi jasno: W Internecie pojawiało się mnóstwo sprzecznych informacji. Powinniśmy dostać jasny komunikat. Jesteśmy prywatną placówką, ale to największy ośrodek w Nysie. Naszymi podopiecznymi są mieszkańcy tego miasta. Przecież wiedzą o naszym istnieniu. W tym czasie mieliśmy problemy z dostawami prądu, nie mówiąc już nawet o dostępie do Internetu. - Zdążyliśmy wyłączyć prąd na parterze obiektu i już byliśmy pod wodą - wspomina wzruszona. Poniedziałek W poniedziałek na profilu Miasto i Gmina Nysa oraz innych lokalnych profilach pojawiło się nagranie burmistrza Nysy z zarządzeniem pilnej ewakuacji. - Prawdziwe przerażenie przeżyliśmy, gdy w godzinach późno popołudniowych w mediach społecznościowych nagle pojawiło się nagranie burmistrza z zarządzeniem ewakuacji. Do sztabu kryzysowego w Nysie, jak i do innych służb, nie sposób było się dodzwonić, telefon był głuchy - opowiada Stokowska. W tym momencie część pracowników domu rozpoczęło natychmiastową ewakuację pensjonariuszy na wyższe piętra. Pozostali wciąż dzwonili i próbowali uzyskać instrukcje. - Dopiero w rozmowie z Wojewódzkim Sztabem Kryzysowym w Opolu (tutaj telefon odebrano przy pierwszej próbie połączenia), przekazaliśmy, że od dwóch dni żadna ze służb w Nysie nie jest osiągalna telefonicznie. Bardzo pomocny pracownik Sztabu Wojewódzkiego poinformował nas, że przekażą informację do nyskiego sztabu o istnieniu domu opieki w samym centrum Nysy - mówi i relacjonuje dalej: - W tym samym czasie dyrektor domu Aleksander Leszczyński wraz z opiekunem, dosłownie przedarli się na drugą stronę mostu, gdzie mieścił się nyski sztab. Dopiero wtedy uzyskaliśmy informację od pani wiceburmistrz, że idzie kolejna fala powodziowa. Okazało się, że pełna ewakuacja nie jest potrzebna i że wystarczy wejść na wyższe piętro - uzupełnia. Dzięki pracy mieszkańców Nysy większość miasta udała się ochronić przed ponownym zalaniem. Wtorek We wtorek, gdy woda powoli zaczęła opadać, odsłoniła ogrom strat i zniszczeń. Woda, szlam i wszystko, co przyniosła ze sobą, zniszczyła specjalistyczny sprzęt. Łóżka, szafki i póki na ubrania uległy zniszczeniu. Podłoga i wykładzina, która się na niej znajduje, nadaje się już tylko do wyrzucenia. Podobnie materace, które nieraz okalały specjalne maty antyodleżynowe, również lądują w koszu na śmieci. - Zniszczone są wszystkie podłogi, woda podniosła i zniszczyła parkiet, wymyła panele, wykładziny są nie do odratowania. Woda wdarła się do pralni, niszcząc pralki i suszarki - tak niezbędne i ciężko pracujące w domach opieki. Powódź zniszczyła lodówki, zamrażarki, żywność, która była na najniższych półkach. Mamy nadzieję, że choć część łóżek medycznych po osuszeniu, wyszorowaniu i zdezynfekowaniu będzie mogła być ponownie wykorzystana. Wszystkie materace nadają się jedynie do wyrzucenia - błoto i woda zupełnie je zniszczyły. Zasłony i firany są w opłakanym stanie. Szafy, stoliki czy krzesła nie nadają się do ponownego użytku, a ubrania, buty czy kapcie znajdujące się pod wodą nie nadają się do założenia, nawet gdybyśmy je wyprali. Piękne fotele i kanapy, tak lubiane i oblegane przez pensjonariuszy na co dzień, w zasadzie nie istnieją, pokryte są mułem i szlamem i doszczętnie mokre - tak straty opisuje Małgorzata Stokowska. Zniszczone są również dwie sale jadalniane. W tym jedna z nich wykorzystywana podczas koncertów i spotkań dla pensjonariuszy. - W sali stoi piękny fortepian. Marzy mi się, żeby zniszczone były tylko nogi, a instrument po wysuszeniu i nastrojeniu w przyszłości będzie jeszcze świadkiem kolejnych pięknych wydarzeń - dzieli się komendantka. W tej chwili trudno precyzyjnie oszacować straty wiadomo, że będą to setki tysięcy złotych. Spodziewają się wizyty wynajętego rzeczoznawcy majątkowego z Warszawy jeszcze w tym tygodniu. Dziś najbardziej potrzebują ubrań, środków chemicznych i rąk do pracy, które pozwolą im postawić dom na nogi. - Teraz najważniejszym wyzwaniem będzie zapewnienie tej formy pomocy, która jest mniej widoczna, ale niezbędna do zapewnienia opieki chorym. Przed powodzią z naszego sprzętu dziennie korzystało ok. 30 osób obłożnie chorych lub niepełnosprawnych - mówi Marek Grzymowski, wiceprezes zarządu Fundacji Pomoc Maltańska i dodaje - Aby móc kontynuować tę działalność, musimy przywrócić sprawność naszego maltańskiego ośrodka w Nysie. Zalany został magazyn z częścią sprzętu rehabilitacyjnego oraz pomieszczenia biurowe, zniszczone zostały meble i odzież robocza, zalana jest również nasza karetka. Musimy osuszyć i wyremontować pomieszczenia - magazyn sprzętu rehabilitacyjnego oraz pomieszczenia biurowe. Mieszkańcy ośrodka opuścili swoje pokoje, błyskawiczne zostawiając swoje prywatne rzeczy. Na stołach leżą niedojedzone drożdżówki, gazetki i listy. Najbardziej poruszają zniszczone pamiątki rodzinne. W większości przypadków ostatni kontakt z domem. Zegary, obrazki i zdjęcia. Do wielkich worków na śmieci pracownicy wyrzucają, zniszczone przez muł, eleganckie torebki seniorek, a w nich jedyną szminkę czy puder. Panowie stracili swetry, czapki i dresy. Kosmetyki, szczoteczki do zębów skromny dorobek seniorów wymieszał się z nieczystościami rzeki. Niewiele z tego można było odzyskać. Pytam burmistrza Nysy Kordiana Kolbiarza, na jakie wsparcie ośrodek może liczyć: - Niestety nie ma możliwości finansowego wsparcia odbudowy prywatnego ośrodka. Natomiast będziemy informować o możliwościach pozyskania środków finansowych na odbudowę oraz oferować pomoc w zakresie składania wniosków. Na te słowa odpowiada prezes domu Magdalena Leszczyńska: - Nie oczekiwaliśmy od burmistrza i miasta żadnego wsparcia finansowego. Jedyne czego potrzebowaliśmy to rzetelnej i jasnej komunikacji. Zarówno ja, jak i mąż mamy dziesiątki połączeń, gdy próbowaliśmy dodzwonić się do administracji i służb. Od przejścia fali minęło półtora tygodnia, a po dziś dzień nikt z miasta nie zainteresował się tym czy żyjemy. Sobota. Po powodzi Jest sobota 21 września, jestem w ośrodku i razem z Małgorzatą wyciągamy ze szlamu zdjęcia roześmianych wnucząt, pamiętniki, suszone na kaloryferze miesiącami woreczki z herbatą i aparaty słuchowe. Wszystko szło do kosza. To trochę jakby wyrzucać do worka najcenniejsze pamiątki. Ostatnie, co zostało tym ludziom z ich wcześniejszego życia. Nie było innego wyjścia. Wszystko zalała wielka i brudna woda. - Nasi podopieczni nie wiedzą jeszcze, tak jak i my nie do końca mamy świadomość, co przetrwało, a co zostało bezpowrotnie utracone. Mimo wszystko staram się myśleć, że dla większości to, co najcenniejsze, zostało w sercu - kończy. Nysa po powodzi - Powodzi w Nysie można było zapobiec - uważa burmistrz Nysy Kordian Kolbierz. Jako winnych zalaniu miasta samorządowiec wskazuje wrocławskie Wody Polskie, z którym kontakt był "katastrofalny". - Nic nikomu nie mówiąc zwiększyły zrzut o tysiące - mówił 25 września na antenie Polsat News. Wcześniej w mediach społecznościowych dodał wpis: "Czy można było jej zaradzić? Tak! Powodzi w Nysie można było zapobiec! O ile wylanie się rzeki Białej Głuchołaskiej było nie do zatrzymania, to woda z rzeki Nysa Kłodzka była do opanowania" - taki wpis umieścił w mediach społecznościowych burmistrz miasta Kordian Kolbierz. Na oskarżenia odpowiedziała Joanna Kopczyńska, prezes Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie. - Oskarżenie dotyczy rzekomego opóźnionego spuszczania wody, co nie jest prawdą. Wodę spuszczaliśmy, jednak musieliśmy to robić w odpowiedni sposób. Po pierwsze tak, żeby nie zaszkodzić miastu, a po drugie, żeby nie uszkodzić infrastruktury - stwierdziła. ---- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!