O składowisku odpadów opowiedział mi jeden z mieszkańców. Odezwał się do mnie po tym, jak w Zielonej Górze zapaliła się hala pełna toksycznych odpadów. "W naszej miejscowości Otmice mamy taką samą sytuację" - napisał. 1. W upalne wakacyjne dni miejscowych o drogę do dawnego fermy drobiu nie trzeba pytać. Wystarczy podążać za zapachem: odór śmieci miesza się z wonią rozpuszczalnika. Odległość do celu określa intensywność zapachu. Budynek dawnego kurnika ma około 100 metrów długości. Dostępu do niszczejącej nieruchomości strzeże metalowy płot, do którego ktoś przytwierdził tabliczkę z napisem "teren prywatny, wstęp wzbroniony". - To dla bezpieczeństwa - mówi Brygida Pytel, wójt gminy Izbicko, w skład której wchodzą Otmice. To niewielka wieś położona niedaleko drogi łączącej Strzelce Opolskie z Opolem. Zamieszkuje ją nieco ponad tysiąc osób. Wójt Pytel swoją funkcję pełni już piątą kadencję. Jak to się stało, że na terenie gminy pojawiło się nielegalne składowisko odpadów, tego dokładnie nie wie. - To wszystko zaczęło się, jeszcze zanim objęłam funkcję - mówi. 2. Starsi mieszkańcy wioski pamiętają Henryka. Postawny mężczyzna, o donośnym głosie. Trochę marzyciel - powiedzą niektórzy. Miał jednak swoje demony. Kiedy zaczynał pić, nie potrafił powiedzieć stop. I to go zniszczyło. Jednak zanim zatracił się w alkoholu, miał marzenia i plan. Na terenie dawnego kurnika i przylegających do niego terenów gromadził plastikowe odpady. Potem zebrane w ten sposób śmieci miały być pakowane i wywiezione do portu w Hamburgu, skąd statkami miały popłynąć do Chin. Tam miejscowi mieli je przerobić na zabawki i odesłać do Europy. Henryk o tych planach opowiadał mieszkańcom Otmic ponad 20 lat temu. - Pierwsze plastikowe odpady gdzieś były wywożone. Czy do Hamburga, tego nie wiem - mówi mi jeden z mieszkańców. Z biegiem czasów do Otmic zaczęło napływać coraz więcej odpadów. Henryk za każde ich przyjęcie na swój teren dostawał pieniądze. Jednak zamiast gonić za marzeniami o wielkim biznesie, zaczął coraz częściej zaglądać do kieliszka. I to go zniszczyło. Z biegiem czasu popadł w chorobę alkoholową, podupadł na zdrowiu i zmarł. "Śmieciowe imperium" zostało. Z upływem lat odpadów przybywało. Kto je podrzucał? Miejscowi nie widzą. 3. Przez metalowy płot, ten ustawiony przez gminnych urzędników, widać tony śmieci. Uwagę zwraca jedna z "gór". Ta złożona jest z medycznych odpadów. Ktoś zostawił tutaj dziesiątki bandaży, buteleczek, coś kształtem przypominające strzykawki. Z oddali trudno dokładni dostrzec. Widok utrudnia także porastająca teren trawa. O istnieniu medycznych odpadów służby wiedzą od lat. O ich sprawie zrobiło się głośno, kiedy jeden z nowych mieszkańców wioski zaczął głośno o problemie mówić. Miał dość smrodu i obawiał się, że kiedyś to wszystko może się zapalić. Lęk jest zasadny, z danych Najwyższej Izby Kontroli wnika, że w latach 2017-2022 składowiska odpadów płonęły średnio co trzy dni. Nie można było dalej bagatelizować problemu. W 2019 r. na miejsce zostali wysłani strażacy ratownictwa chemicznego z Kędzierzyna Koźla. Powodem było odkrycie w budynku dawnego kurnika plastikowych beczek z chemikaliami. Strażacy pobrali próbki i zawyrokowali: substancja nie ma negatywnego wpływu na środowisko. W beczkach wykryto chemikalia potrzebne do produkcji farb i lakierów. Do dziś znajdują się w budynku dawnego kurnika. Ktoś tylko zrobił w dziurę w dachu z eternitu. Miejscowi tłumaczą, że to po to, aby nieprzyjemny zapach szybciej się ulatniał. Przez jakiś czas po wizycie strażaków terenu pilnowała policja, ale i funkcjonariusze zniknęli po jakimś czasie. Ich miejsce zajął płot, za który gmina zapłaciła 100 tys. zł. Kiedy kilkanaście dni temu o nielegalnych składowiskach odpadów znów w mediach stało się głośno za sprawą pożaru w Zielonej Górze, do Otmic przyjechała kontrola. O tym wiemy od pobliskich mieszkańców. Co sprawdzano i kto kontrolował, nie wiadomo. 4. Wójt Brygida Pytel nie unika odpowiedzi na pytania o nielegalne wysypisko. Na początku rozmowy mówi jednak wprost: gmina niewiele może w tym przypadku zrobić. - Zgłosiliśmy sprawę do prokuratury, ale ta nie podjęła żadnych działań. Oczekuje się od nas wykonania zastępczego - mówi. W praktyce oznacza to, że gmina na swój koszt usunie odpady, a potem będzie domagać się zwrotów kosztów od właścicieli terenu. Tylko od kogo ściągnąć potem pieniądze? Henryk, który zaczął zwozić odpady, już nie żyje. Obecnie działka ma kilku właścicieli. Część z nich dostała udziały w spadku, ale najchętniej by się ich zrzekli. - Zapytaliśmy prywatnych firm, ile musielibyśmy zapłacić za utylizację odpadów. Dostaliśmy dwie wyceny, jedną na 33 mln zł, drugą na 35 mln zł. Cały budżet naszej gminy to ok. 26 mln zł - wyjaśnia wójt Pytel. Gmina zwróciła się do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który dysponuje pieniędzmi na usuwanie porzuconych odpadów. W przypadki Otmic może on przekazać jedynie 20 proc. całej kwoty. - Bez pomocy z góry nie jesteśmy w stanie nic zrobić - kwituje wójt Pytel. O sprawie chcę porozmawiać z szefem Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Opolu. Ten jednak jest zajęty, musi jechać do wojewody. Prosi o kontakt w przyszłym tygodniu, kiedy wróci rzecznik prasowy i zapewnia, że na wszystkie pytania odpowie. Dzwonię do rzecznik prasowej opolskiego wojewody. Chcę się dowiedzieć, co przez ostatnie lata udało się zrobić w sprawie Otmic. Komórka jest wyłączona, wysyłam pytania. Mieszkaniec, który jako pierwszy opowiedział mi o składowisku w Otmicach, ma smutną konkluzję. - Służby zainteresują się sprawą, jak wydarzy się jakaś tragedia albo jak wybuchnie pożar - mówi. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl