Tragiczny pożar na strzelnicy. Dzieci uciekały z basenu przez rozbite okno. Nowe fakty
W Chrząstowicach rozegrały się jednocześnie dwa dramaty. Pierwszy - zakończony tragicznie. Zginęły cztery osoby. W drugim udało się ocalić 10 dzieci. O szczegółach akcji ratunkowej i badanych hipotezach przyczyn pożaru opowiadają nam przedstawiciele straży pożarnej i śledczych. - Spektrum ewentualnych nieprawidłowości, powiem oględnie, jest duże - mówi Interii prokurator Stanisław Bar.
Środa, 16 listopada, godzina 18:19. Strażacy otrzymują zgłoszenie o pożarze w kompleksie hotelowo-rekreacyjnym w podopolskich Chrząstowicach. Kiedy docierają na miejsce, dostają pierwsze informacje o ewakuowanych.
Do pożaru doszło w budynku, w którym mieści się strzelnica. Udało się wydostać dwóm osobom - instruktorowi i przebywającej tam kobiecie. Świadkowie na miejscu przekazali strażakom, że wewnątrz wciąż mogą być ludzie.
Strażacy wchodzą do budynku. - Ewakuowali jeszcze jedną osobę. Miała liczne oparzenia i to była pierwsza osoba, której nie udało się uratować - relacjonuje w rozmowie z Interią mł. kpt. Łukasz Nowak z Komendy Wojewódzkiej PSP w Opolu. Ewakuowany 42-latek był pierwszą ofiarą śmiertelną.
Słychać eksplozje. W strzelnicy zaczęła wybuchać amunicja. Strażacy nie mogą kontynuować akcji ratunkowej wewnątrz budynku. Jak przekazał nam kapitan Nowak, w składzie pierwszych zastępów, które przybyły na miejsce, byli doświadczeni dowódcy.
Ratownicy mają nadzieję, że uwięzionym udało się schronić w pomieszczeniu wewnątrz budynku. Są tam trzy osoby, w tym 23-latek - syn kobiety, której wcześniej udało się wydostać z pożaru. Ale w tym momencie akcji gaśniczej strażacy nie mają tak dokładnych informacji.
Mają za to świadomość, że w obiekcie znajduje się magazyn amunicji. Kierujący działaniami ratowniczymi jest zmuszony podjąć decyzję. - To są trudne sytuacje dla każdego, oni chcieliby wejść do środka jak najszybciej i mieć pewność, że tam nikogo nie ma. Tutaj było dodatkowe zagrożenie - relacjonuje kapitan Nowak. Sam również przybył na miejsce. Jako rzecznik przekazywał informacje mediom.
- Jak się później okazało, bardzo słusznie, że nikogo nie wprowadzono do środka. W wyniku pożaru część obiektu zawaliła się, runęła ściana na zewnątrz, strop opadł na ziemię. Gdyby ktoś był wewnątrz, stwarzałoby to realne zagrożenie dla ratowników - dodaje.
Strażacy działają z zewnątrz. Trwa akcja gaśnicza, pożar szaleje i trawi budynek. Udaje się go opanować dopiero 30 minut po północy.
Opanowanie nie oznacza jednak ugaszenia pożaru. Ogień przestał się rozprzestrzeniać, ale trzeba schłodzić wszystkie materiały wewnątrz budynku. By zrobić to szybciej i skuteczniej, strażacy użyli piany gaśniczej. Ten etap operacji zakończył się w czwartek rano. Łącznie w akcji brało udział 40 zastępów straży pożarnej, 132 strażaków.
Przedstawiciele służb wspólnie decydują, że jako pierwsi do budynku wejdą żołnierze z patrolu saperskiego. Mają ocenić, czy wewnątrz jest bezpiecznie i można podjąć dalsze działania.
Saperzy sprawdzają teren. Wychodzą z informacją, że można pracować w budynku. Niestety przynoszą też najgorsze wiadomości. Wskazują miejsce, gdzie znajdują się trzy zwęglone ciała - kobiety i dwóch mężczyzn.