Po drugiej stronie - zasłane łóżko, ława i dwa wygodne fotele. Na pustej ścianie wisi krzyż. Powietrze jest mętne od dymu z papierosa. Kwaśny swąd nigdy nie wietrzeje, wciąż zasilany jest przez kolejnego i kolejnego papierosa. W oknie firanka i kwiaty przysłaniają szarugę na zewnątrz. Dziś jest zamknięte, bo na dworze zimno i leje. Tak wygląda mieszkanie 60-letniego Kazika. Jeszcze przed tygodniem na fotelu obok siedział o 10 lat młodszy Adrian. Kompan od piwka, papieroska i codziennej rutyny. Żyli jak bracia. - To było akurat drugiego maja - po krótkim namyśle zaczyna opowieść Kazik. - Pod blok podjechały dwa auta, mercedesy. Wysiadło sześciu Cyganów i taki kolega Adka z dawnych lat. Czterech i ten kolega weszli do mieszkania, dwóch czekało przy aucie. Rozmawiali między sobą, ale nie dało się zrozumieć ich mowy. Jeden mówił po polsku. Był wysoki, gruby, cały ubrany na czarno. Na palcu lewej ręki miał duży złoty sygnet. Powiedział, żeby Adek jechał z nimi do Niemiec. Tam miał zarobić 450 euro na tydzień. Mnie też chcieli zabrać, ale powiedziałem, że nie jestem zainteresowany. Chciałem dać Adkowi numer komórki od mojej siostry. Ale to szło tak szybko, że nie zdążyłem zapisać na kartce. Przyjechali o 12.55, a o 13.05 już odjeżdżali. Adek miał niecałe 10 minut do namysłu. Nawet nie spakował koszulki ani spodni na przebranie. Ten grubszy powiedział: "Nie trzeba. Wszystko tam dostaną". Na koniec jeszcze dorzucił: "Za dwa tygodnie jesteśmy z powrotem". I pojechali. Bliski jak brat Kazik poznał Adriana przed 9 laty. Wtedy to Adek sprowadził się do bloku i zamieszkał w lokalu za ścianą. Był listopad. Chlapa i ziąb sprzyjały sąsiedzkim kontaktom. Tym bardziej, że daleko chodzić nie trzeba było. - Przyzwyczaiłem się do niego jak do brata - opowiada Kazik. - Nikomu nie wadził. Z ludźmi dużo się spotykał, zbierał puszki, na rowerze jeździł... Nikt by złego słowa o Adku nie powiedział. Można zapytać ludzi - z przekonaniem namawia. Pokój nasyca się kolejną chmurą dymu z papierosa. Kazik wstaje i otwiera drzwi szafki. - Zostało mi po Adku jego zdjęcie. Poprosiłem kiedyś, by dał mi je na pamiątkę - pokazuje. Na małej, legitymacyjnej fotografii widać lekko zamgloną twarz. Trudno z niej wyobrazić sobie posturę Adka. Fizjonomię ma jednak całkiem sympatyczną. Wpatrując się w zdjęcie, Kazik wspomina rozmowy ze swoim kompanem. - On miał trudne dzieciństwo. Matka oddała go siostrom zakonnym na wychowanie. Nieraz ze łzami opowiadał mi o tym, co się wydarzyło. Ale ja zawsze go pocieszałem: "To jeszcze dobrze, że cię nie utopiła" - mówi ze wzruszeniem. - Jego matka była bardzo czysta. Zanim go oddała, uczyła: "Dbaj o higienę i codziennie czyść zęby". Adek ciągle pamięta te rady? Może go tam nie pozabijali - wtrąca z niepewnością. - Żeby tylko do mafii i do narkotyków go nie zwerbowali. Ja po nocach nie śpię, mam różne myśli - wyznaje Kazik, po czym wskazuje palcem zawieszony nad ławą krzyż: Tego Boga proszę, żeby Adkowi nic się nie stało? Modlitwa wysłuchana Adrian miał wrócić po dwóch tygodniach. Gdy minął umówiony termin, Kazika i innych sąsiadów naszły najczarniejsze myśli. Bezradni - czekali. W miniony piątek, po prawie trzech tygodniach rozłąki i braku jakichkolwiek wiadomości o losach przyjaciela, usłyszeli kroki Adka na schodach. Wrócił. Cały i zdrowy. Od chwili, gdy drugiego maja za Adrianem zatrzasnęły się drzwi auta, Kazik nie wiedział, co się z nim działo. Teraz usłyszał jego opowieść. - Mój kolega, Mirek, ten który przyjechał po mnie z Cyganami, też został zwerbowany. Najpierw jeździliśmy trochę po mieście. Zaparkowaliśmy przy markecie. Cyganie szukali jeszcze jednego, ale jakoś nie złowili. Ruszyliśmy na Niemcy... - odtwarza niedawne zdarzenia Adrian. - Człowiek jechał w ciemno: nie znał języka, nie miał grosza w kieszeni. Ale przynajmniej raz w życiu chciałem zobaczyć inny kraj. Siedzieliśmy w osobowym mercedesie: ja, Mirek i dwóch Cyganów. Podróż trwała kilka godzin. Na miejscu byliśmy o 23.00. Adek po raz pierwszy w życiu wyjechał z Polski. - Tyle miałem satysfakcji, że zobaczyłem Niemcy - opowiada. - Zawieźli nas do Saarbrücken, tuż przy granicy z Francją. Potem pojechałem do Neuenkirchen - to takie miasto trochę większe od Strzelec. Praca polegała na sprzątaniu domu. Myłem okna, prałem dywany, odkurzałem... Na miejscu spotkałem wielu Polaków. Dwóch było z Bytomia, jedna, młoda dziewczyna, z Bielska-Białej. Ona ma tam być do grudnia... - wtrąca. - Porządki robiliśmy w starym, zabytkowym budynku, wykończonym czerwoną cegłą. Położony był na wzniesieniu, a obok znajdowały się magazyny z ciuchami. To chyba były rzeczy dla biednych. Sam wziąłem sobie stamtąd kurtkę i bluzę - pokazuje Adek. - Nikt mnie nie pilnował. Mogłem chodzić, gdzie chciałem. Trochę spacerowałem po okolicy. Cyganka za robotę dała mi 10 euro na papierosy i piwo. Spać też było gdzie, nawet łazienka była, że człowiek mógł się umyć... Niemiecka przygoda miała też zaskakujące momenty... - Wzięli mnie do Saarbrücken. Pojechaliśmy do banku, na pocztę, do pawilonów z meblami. Zabrali mój dowód i skserowali. Potem kazali mi podpisać się czytelnie na dokumentach. Nie wiem, co to były za papiery, bo wszystko po niemiecku. Bałem się, czy mi przypadkiem ktoś kuli w łeb nie przyłoży, dlatego wszystko podpisałem. Człowiek, jak nie zna kraju ani języka, to nie wie co może go spotkać. Cyganie po niemiecku potrafili tak nawijać, że nie wiedzieć kiedy, a mogliby człowieka sprzedać? Dlatego wolałem zrobić, co chcieli - mówi Adrian. - W myślach miałem plan ułożony, że jak nie pozwolą mi wrócić do Polski, to pójdę na policję. Przejeżdżaliśmy obok takiego budynku z napisem "Polizei". Zapamiętałem, jak tam dojść w razie czego. Na szczęście, gdy się upomniałem, to kupili mi bilet do Polski. Autobus miał 10 minut spóźnienia, bo jechał z Francji. Firma przewozowa była z Katowic. Zmęczony podróżą, bogatszy w doświadczenia, wrócił do domu... - Nie dostałem wypłaty, jaką obiecywali, ale chociaż coś zobaczyłem - pociesza się Adrian. Z niepokojem myśli jednak o przyszłości: Nie wiem, co za papiery podpisałem. Chciałbym na stare lata mieć spokój, żyć sobie skromnie, bez zmartwień... Na pewno nigdy już nie zgodzę się na taki wyjazd w ciemno. Adrian cieszy się, że wrócił do domu. Nie wiadomo jednak, ile jest osób, które w podobnych okolicznościach wyjechały z kraju i ślad po nich zaginął. Komentarz: Młodszy inspektor Mariusz Ambroży - komendant powiatowy policji w Strzelcach Opolskich - Jeżeli nieznajoma osoba zaproponuje nam podobny wyjazd w celach zarobkowych - lepiej odmówmy. Należy w takich sytuacjach zachować dużo ostrożności. W dzisiejszych czasach wiele słyszy się o handlu ludźmi, nielegalnym wykorzystywaniu ich do pracy. Nie wiadomo, jak może zakończyć się wyjazd z nieznanymi osobami. Radziłbym nie ryzykować. A jeśli to możliwe - najlepiej skontaktować się z policją, która wylegitymuje nieznajomych. Na prośbę bohaterów, ich imiona zostały zmienione. Justyna Lehun