Przed sądem stanie między innymi była naczelniczka wydziału kredytów w Namysłowie. Jej były szef - dyrektor oddziału prawdopodobnie uciekł za granicę, rozesłano już za nim listy gończe. Sprawa wyszła na jaw w 1999 roku, gdy nadzór kontroli bankowej poinformował prokuraturę o drobnych nieprawidłowościach w banku. Później okazało się, że te drobne niedociągnięcia były wierzchołkiem góry lodowej. Przedsiębiorcy z pomocą bankowców wyłudzali olbrzymie kredyty - jednorazowo nawet do miliona złotych. Metody w obydwu oddziałach banków były podobne. Przy udzielaniu kredytów nie stosowano praktycznie żadnych wymaganych procedur. Pieniądze dostawali nawet ci, którzy figurowali na czarnej liście nieuczciwych kredytobiorców. - Były to dziwne sytuacje, w których wniosek złożony dzisiaj był zatwierdzany następnego dnia i dochodziło do wypłaty - mówi prokurator Roman Wawrzynek. Jak ujawnia Wawrzynek, między przedsiębiorcami a bankowcami istniały pewne powiązania towarzysko-biznesowe, np. była pracownica banku pośredniczyła w załatwianiu kredytów, a jej wnioski zawsze rozpatrywano pozytywnie. Być może dlatego, że dyrektorem oddziału był... jej mąż.