Sytuację pogarszał fakt, że był bardzo zdenerwowany i początkowo nie reagował na żadne argumenty. Policja ustala w tej chwili dokładne motywy działania desperata. W momencie, gdy do sklepu wszedł mężczyzna z trzydziestocentymetrowym pociskiem artyleryjskim, była tam grupa osób dorosłych i grupka małych dzieci. Po chwili zamieszania większości udało się wybiec z budynku. Negocjacje z desperatem rozpoczęła sprzedawczyni, która do końca zachowała zimną krew. Udało się jej nawet dyskretnie zadzwonić na policję. Gdy napastnik usłyszał syreny radiowozu, odłożył pocisk na trawnik i zaczął uciekać. Policjantom udało się dogonić i obezwładnić mężczyznę. - Był zniechęcony do życia. Powiedział, że jest mu wszystko jedno - powiedział sieci RMF FM Roman Wawrzynek, rzecznik opolskiej prokuratury. Rzecznik potwierdził opinię saperów z Brzegu, którzy uznali, że pole rażenia w przypadku detonacji wyniosłoby 200 metrów. Jak się okazało, przeciwpancerny pocisk artyleryjski z czasów II wojny światowej miał sprawny zapalnik. Prokuratura w Opolu wystąpi z wnioskiem o tymczasowe aresztowanie zatrzymanego. Za narażenie życia i zdrowia wielu osób kodeks karny przewiduje karę od roku do 10 lat wiezienia.