W raporcie na temat tych wydarzeń napisano, że zabrakło kilkunastu sekund, by uniknąć tragedii. Okazuje się, że policjanci od dłuższego czasu czuwali nad właścicielem kantoru. Mężczyznę wytypowano jako ofiarę napadu. Wiedział on, że towarzyszą mu funkcjonariusze, wiedział też, że ma zachowywać się naturalnie. Gdy feralnego wieczoru wsiadał do samochodu, jeden z przestępców doskoczył do niego, chwycił klamkę i krzyknął: gdzie masz pieniądze? Strzał padł w drugiej bądź trzeciej sekundzie przestępstwa. Policjanci na miejscu byli kilkanaście sekund później - powiedział naszemu reporterowi Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej: Nie chciał ujawnić - zasłaniając się tajemnicą śledztwa - jakie były ustalenia z właścicielem kantoru, dotyczące broni. Wiadomo, że napastnik, który zginął, żadnej broni nie miał. Paralizator i miotacz gazu znaleziono natomiast u innego bandyty, który stał na uboczu.