Zaskoczony widokiem węża w łazience opolanin wezwał straż miejską. Po gada wysłano patrol. Okazało się, że za sedesem wylegiwał się pyton królewski. Strażnicy miejscy sprawdzili, czy w innych zakamarkach mieszkania nie chowają się przypadkiem kolejne zwierzątka, zabrali gada i przekazali go w ręce weterynarza. - Wąż jest pod obserwacją lekarza. Prawdopodobnie był wygłodzony, czyli kilka, kilkanaście dni musiał być gdzieś w rurach - mówi zastępca komendanta straży miejskiej w Opolu Krzysztof Maślak. Jak dotąd, nie udało się ustalić, w jaki sposób pyton pojawił się w tym konkretnym mieszkaniu. Policja sprawdziła już, kto spośród innych mieszkańców bloku mógłby chować takie zwierzęta, ale właściciela pytona nie udało się znaleźć. Właściciel węża nie dopilnował swoich obowiązków Krzysztof Maślak podkreśla, że właściciel węża nie dopilnował swoich obowiązków. To wynika z ustawy o trzymaniu zwierząt. - Właściciel powinien zapewnić zwierzęciu bezpieczeństwo i wiedzieć, co się z nim dzieje. A jeżeli gad mu zginął, to powinien powiadomić współmieszkańców budynku, jaka jest sytuacja, jak zwierzę wygląda i że jest generalnie niegroźny, bo dopóki jest najedzony, to jest niegroźny. Natomiast gdyby był głodny, mógłby ewentualnie ugryźć - mówi. "Trochę tych węży już poprzywoziliśmy" - To nie jest zresztą pierwszy taki przypadek u nas. Latem tego roku pracownicy Poczty Polskiej zawiadomili nas, że z paczki wypełzł wąż. To był pyton, miał 2,5 metra - opowiada Maślak. - Również został przez nas zabrany i przekazany lekarzowi weterynarii - dodaje. Jak się okazuje, opolscy strażnicy miejscy mieli na tyle dużo tego typu interwencji, że zorganizowano dla nich specjalne szkolenia. - Trochę tych węży już poprzywoziliśmy. Niektórzy robią tak, że jeśli wąż im się znudzi albo ucieknie z terrarium, to nikogo nie zawiadamiają, czekają, aż zwierzę gdzieś się pokaże, zabiorą je strażnicy i zawiozą do lekarza weterynarii. I tak ludzie się tych gadów pozbywają - podsumowuje Maślak.