Do tragicznego zdarzenia doszło w szymiszowskim DPS-ie w czwartek, 23 września. Jeden z mieszkańców - 67-letni Ginter S. pochodzący z gminy Kolonowskie - otworzył okno w pokoju na drugim piętrze, w którym mieszkał. Wyszedł na parapet i skoczył. Głową uderzył o rynnę, po czym spadł na betonowy chodnik znajdujący się na wewnętrznym dziedzińcu. Wezwany na miejsce lekarz stwierdził, że mężczyzna poniósł śmierć na miejscu. - Pan Ginter trafił do DPS w kwietniu tego roku - mówi Stanisław Marek, dyrektor placówki. - Był to samotny mężczyzna, starszy kawaler. Jedyną jego rodziną była siostra. Był mocno schorowany - przeszedł dwa wylewy, miał problemy z mową, wymagał opieki pielęgniarskiej. Po pierwszym wylewie zaczął nadużywać alkoholu. Bywał też agresywny. Po drugim zaczął notorycznie grać w totolotka - potrafił wydać w ten sposób wszystkie swoje pieniądze. - Siostra opiekowała się nim na tyle, ile mogła - dodaje kierowniczka szymiszowskiego domu, Ewa Babiuch. - Przynosiła mu obiady. Ale pan Ginter bywał często agresywny. Siostra mówiła nam, że były momenty, kiedy się go po prostu bała. Nie była w stanie się nim dłużej opiekować. Ginter S. w kwietniu trafił do Szymiszowa. Niemal od razu pod opiekę lekarską i - równie szybko - zaczął sprawiać problemy. - Nie chciał tu być, czuł żal do rodziny, że oddała go do DPS-u - mówi Stanisław Marek. - Kilkakrotnie próbował uciekać. Pierwszy raz uciekał w maju, niecały miesiąc po przyjęciu go do Domu. Od początku był pod opieką psychologów i psychiatry. Leczono go farmakologicznie. W maju próbował zsunąć się po rynnie z okna na 2 piętrze. Upadł, miał złamane nogi. Trafił do szpitala. Po powrocie do nas prowadzona była rehabilitacja. Cały czas zażywał też leki psychotropowe. Lekarz badał go wielokrotnie, poza rutynowymi wizytami kilka razy wzywaliśmy do niego psychiatrę. - Dzień przed śmiercią mieliśmy imprezę dla mieszkańców, piekliśmy ziemniaki - mówi Ewa Babiuch. - Pan Ginter brał w tym udział, bawił się z innymi. W czwartek rano pracownice zajęły się jego codzienną toaletą. Około 9-tej przywieziono mu śniadanie. Był spokojny, nic nie wskazywało, że nosi się z zamiarem odebrania sobie życia. Ginter S. otworzył okno i wszedł na parapet, by skoczyć, w pokoju był drugi mężczyzna - panowie mieszkali razem. - To obłożnie chory człowiek, z którym nie ma kontaktu słownego - wyjaśnia Ewa Babiuch. - Obecnie nie ustaliliśmy udziału osób trzecich w tym zdarzeniu - powiedział prokurator Henryk Wilusz. - Ale nie wykluczamy, że wyniki sekcji zwłok mogą zmienić przyjętą wersję zdarzenia. Ciało 67-latka zostanie poddane sekcji zwłok. To pozwoli odpowiedzieć na pytanie, co dokładnie było przyczyną śmierci mężczyzny. Wstępna hipoteza wskazuje na złamanie kręgosłupa na odcinku szyjnym. Okno, z którego wyskoczył Ginter S., nie jest okratowane. Wszystkie okna znajdujące się piętro niżej mają kraty. Dlaczego tylko one? - Ten budynek jest zabytkowy, lata temu takie było zalecenie konserwatora zabytków, dlatego okratowanie znajduje się tylko do wysokości 1 piętra - mówi dyrektor Marek. - Od czasu jak Ginter S. rozpoczął leczenie psychiatryczne, nie wymagał pilnowania 24 godziny na dobę, dlatego mógł mieszkać w pokoju bez krat. - Jesteśmy wszyscy wstrząśnięci tym, co się stało - mówiła wyraźnie zdenerwowana Ewa Babiuch. - To był sympatyczny mężczyzna, nigdy nie pomyślałam, że będzie chciał targnąć się na swoje życie. pos