- Może trochę siermiężniej było na scenie - nie było takiej scenografii nie było tylu świateł, tego blichtru wielkiego - dodała. uważa, że minione festiwale pozostawiły duży dorobek, do którego wciąż sięga śpiewająca młodzież. "To były dobre czasy i lata, bo pozostawiły piękny repertuar, piękne piosenki. Teraz młodzież do tego wraca, i bardzo dobrze. Aranżuje na swój sposób, dla siebie, żeby te same piosenki opowiedzieć swoim językiem" - mówiła. Artystka nie pamięta, ile razy występowała na festiwalu. "Ale ja wbrew pozorom aż tak często w Opolu nie bywałam, bo nie należę do entuzjastów występów festiwalowych. To jest takie napięcie duże, trochę taki jarmark próżności, tyle ludzi, trudno się skupić. Ja wolę jednak występy kameralne - przyznała Santor. Dodała, że należy do artystek, które denerwują się przed występami. "Mam tremę. Nie mogę powiedzieć, że w Opolu większą niż gdzie indziej. To jest właściwie to samo. Ja po prostu mam tremę. Nie uważam, żeby ona była czymś dobrym. Uważam, że trema zabija, odbiera wiele z jakiejś pewności, z jaką wychodzi się na estradę. No cóż - taka moja przywara" - oceniła. Podkreśliła, że całym sercem zazdrości braku tremy młodym wykonawcom. "Tego im zazdroszczę, że są pewni, że się nie boją. Oni wychodzą na scenę z pewnością, że będzie miło. Tak jak podczas jednego z festiwali w Sopocie. Przede mną śpiewali bracia Golcowie. Ja miałam wyjść na estradę zaraz po nich. Reżyser wiedział, że ja się boję - więc oni mieli mnie wprowadzić na scenę, żebym ja nie umarła ze strachu przed wyjściem. Oni wyszli sobie spokojnie, ja mówię: "o Jezu, jak ja się boję", a oni na to: dlaczego? Bardzo przyjemnie jest" - wspominała.