Od lat stanowili paczkę: Edek z żoną Jadzią, Jerzy i ich przyjaciółka Teresa. Spotykali się często ale stałym rytuałem były ich cotygodniowe spotkania w sobotnie popołudnia. Z kawą, ciastem, jakimiś owocami i... bez alkoholu (Jerzy miał z tym problem). Zawsze było tak jakby spotykali się po paru latach. Najczęściej spotykali się u Jerzego. On tak chciał. Uwielbiał pokazywać, że posprzątał, upiec drożdżówkę, robić kawę, czuć się gospodarzem. Leczył się, miał długie (nawet roczne) przerwy w piciu. Utrzymywał się z renty socjalnej bo nie widział na jedno oko i był słabego zdrowia. Wszystko się zmieniło, kiedy na kolejnej komisji w 2004 roku odmówiono mu prawa do renty. Załamał się, chociaż dalej pozostawał "klientem" opieki społecznej. W soboty bywał nietrzeźwy. Najpierw podpity, z czasem pijany. Spotkania przeniosły się do Edka, a Jerzy pokazywał się coraz rzadziej, w końcu w ogóle. Przyjaciele nie potrafili mu pomóc. Edek, który przedtem widywał go codziennie, teraz rzadko z nim rozmawiał. Widywał przez okno jak chodzi do pobliskiego parku, gdzie spotyka się miejscowy element, bezdomni (dawni tutejsi) i przypadkowi goście. A potem wraca zupełnie nieprzytomny z resztką "nalewki" w butelce. I nic nie mógł zrobić. Ostatni raz widział Jerzego wracającego do domu. Nie był pijany ale źle wyglądał. Opuchnięty, szary a w oczach rozpacz. Towarzyszyło mu trzech bezdomnych, więc nie rozmawiali. Od pół roku nikt go nie widział. Wiedzieli, że jest, bo okna były czasem otwarte, czasem wisiało pranie na balkonie. Podczas któregoś spotkania, Edek obiecał dziewczynom, że dowie się co się dzieje. Nazajutrz poszedł. Drzwi otworzył mu jeden z bezdomnych. Jeden spał w ubraniu na wersalce. Dwóch siedziało w fotelach. Jerzy w slipkach siedział na podłodze wciśnięty między meblościanką a pufą. Wszędzie walały się butelki po "nalewkach" i denaturacie. Włosy zjeżyły się na głowie Edka. Jerzy patrzył na niego, chyba chciał coś powiedzieć ale nie umiał "Boże, jednak jest pijany"- pomyślał. Wcisnął mu w dłoń papierosa, ale ten nie wiedział co się dzieje. "Co wy robicie? Nie widzicie co się z nim dzieje?"- zwrócił się do "gości". "Nie martw się, jutro pójdziemy z nim do lekarza, tylko się lepiej poczujemy". Nie uwierzył. W poniedziałek zadzwonił do opieki społecznej. Opowiedział co zobaczył i dostał obietnicę, że się tym zajmą we wtorek. W środę dzwoniła Teresa. Usłyszała, że pani z opieki tam była ale nikt jej nie otworzył. Po przypomnieniu pani, że są tam obcy i nie chcą nikogo wpuszczać, Teresa dostała obietnicę, że w czwartek pani uda się tam z dzielnicowym. Znów nikt nie otworzył. W piątek, jeden z bezdomnych powiedział Edkowi, że Jerzego zabrało pogotowie. Okazało się, że się wystraszyli. Wezwali pogotowie i uciekli. Jerzy nie odzyskał przytomności. Dziewczyny w szpitalu doznały szoku. Nigdy nie widziały człowieka w takim stanie. Jerzy zmarł po tygodniu. Miał 45 lat. Wszystko wróciło do normy: Bezdomni piją, pani z opieki dalej "zajmuje się" podopiecznymi, a dzielnicowego prawie nikt nie zna. Autor: Andrzej Śliżewski