Jednym z miast, które najmocniej odczuły powódź, jest Nysa. Woda powodziowa wdzierała się do budynków, a ulice zamieniły się w potężne rwące potoki. Woda wdarła się także do szpitala, dlatego niezbędna była ewakuacja pacjentów i personelu. W ocenie burmistrza Nysy Kordiana Kolbiarza, potężnej powodzi w mieście można było zapobiec. Powódź 2024. Wielka woda zalała Nysę. Burmistrz uderza w Wody Polskie Kordian Kolbiarz przekazał w oświadczeniu opublikowanym w mediach społecznościowych, że wypływ wody z Nysy Kłodzkiej "był do opanowania", m.in. ze względu na to, że koryto rzeki było wzmocnione, a zbiornik wyremontowany. Burmistrz Nysy zaznaczył też, że podczas ostatniej powodzi, jakiej doświadczyło miasto, zbiornik ten nie był zapełniony. "W dniu, w którym Nysa Kłodzka wdarła się do Nysy otrzymaliśmy zapewnienia od zarządu Wód Polskich we Wrocławiu o utrzymaniu zrzutu z tamy na bezpiecznym poziomie 600 metrów sześciennych na sekundę. Przy utrzymaniu takiej ilości spuszczanej wody nie było żadnego ryzyka, aby woda wdarła się do miasta. Sytuacja była stabilna. Mieszkańcy byli bezpieczni" - przekazał Kolbiarz. Sytuacja zmieniła się jednak kilka godzin później, kiedy zrzut wody podniesiono do poziomu 1000 metrów sześciennych na sekundę, a jak relacjonuje samorządowiec, z władzami Nysy nikt się w tej sprawie nie kontaktował, ani nie konsultował decyzji. Burmistrz dodał, że oprócz sporych zniszczeń infrastruktury, jakie wyrządziła wielka woda, jej zrzut spowodował także wyrwę w wale rzeki. Powódź 2024. Nysa pozostawiona sama sobie? Prezes Wód Polskich odpowiada "Wrocławskie Wody Polskie milczały i nie reagowały na nasze błagania o zmniejszenie wypływu wody z tamy. Zmniejszenie stanu wody było niezbędne po to, aby odpowiedni sprzęt mógł wjechać na niebezpieczny teren i zasypać bardzo groźną wyrwę" - opisuje dalej Kordian Kolbiarz. Samorządowiec zaznacza, że do Nysy przyleciały dwa śmigłowce, które mogły zrzucać worki z piaskiem, co było jedną z szans na zatamowanie wody chociaż w minimalnym stopniu, np. łatając nimi wyrwę w wale. "Po kilku kursach okazało się jednak, że śmigłowce pracujące w Nysie, mogą pracować tylko w dzień. Przed zmrokiem od nas odleciały" - dodał. Burmistrz Nysy przypomniał też, że w momencie, kiedy sytuacja w mieście stawała się coraz gorsza, zarządził całkowitą ewakuację mieszkańców. Ponadto zaznaczył, że w tamtejszym sztabie kryzysowym walczyli o obniżenie zrzutu wody do 800 metrów sześciennych na sekundę. W rozmowie z "Nową Trybuną Opolską" do zarzutów burmistrza Nysy odniosła się prezes Wód Polskich Joanna Kopczyńska. Jak podkreśliła, decyzje dotyczące zarządzania zbiornikami były podejmowane zgodnie z procedurami oraz na podstawie prognoz meteorologicznych i hydrologicznych. "Oskarżenie dotyczy rzekomego opóźnionego spuszczania wody, co nie jest prawdą. Wodę spuszczaliśmy, jednak musieliśmy robić to w odpowiedni sposób. Po pierwsze, aby nie zaszkodzić miastu, a po drugie, żeby nie uszkodzić infrastruktury" - wyjaśniła prezes Wód Polskich. Kopczyńska dodała również, że "byli w kontakcie z władzami Nysy". ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!