Ludziom złej woli, jak logicznie z tego wynika, pokój się nie należy - ani w Boże Narodzenie, ani przy żadnej innej okazji. Ofiarowanie pokoju człowiekowi złej woli jest bowiem zgodą na czynione przez niego zło, a więc de facto "współudziałem po fakcie", wzięciem za owo zło współodpowiedzialności i udzieleniem mu wsparcia. Przepraszam za teoretyzowanie ("nie teoryzuj, Docent" - chce się powtórzyć), ale mam dość mącenia ludziom w głowach przez tzw. środowiska opiniotwórcze, szczególnie intensywnego w ostatnich dniach. Kończy się rok 2013, który Kościół katolicki obchodził jako Rok Wiary, zachęcając swych wyznawców, by przemyśleli swą życiową postawę i swą wiarę do gruntu, do samych podstaw. Szczególnie intensywnie zmuszał do tego nowy Papież, prowadząc niełatwą grę z lewicowymi mediami, których dysponenci, głęboko niechętni Kościołowi oraz katolicyzmowi, starali się Franciszka od pierwszej chwili sformatować i użyć do swoich celów. A ponieważ, mówiąc Villonem, "w Tey Wierze pragnę żyć yak y umierać", nie widzę ważniejszego tematu, któremu mógłbym poświęcić ostatni w tym roku felieton. Nie, proszę się nie obawiać z mojej strony teologicznych dociekań. Jest taki song − kto ciekaw, niech znajdzie w sieci − Jacka Kowalskiego pt. "Kazanie św. Jacka Odrowąża". Odkąd on to napisał i zaśpiewał, osobiście czuję się dożywotnio zwolniony od tłumaczenia, co w moim przekonaniu znaczy być katolikiem, bo poeta w kilku zwrotkach oddał moje przekonania lepiej niż sam bym kiedykolwiek umiał, choćbym poświęcił temu cała książkę. Gdy jestem czasem na spotkaniach proszony przez publiczność o określenie swego stosunku do Kościoła, używam felietonowego grepsu, że wolę być potępiony przez ojca Rydzyka niż pobłogosławiony przez księdza Bonieckiego. Oczywiście, nie chodzi o personalia, ale o te dwie sprzeczne strategie bycia katolikiem. Albo się swoją wiarę traktuje poważnie, nawet gdy się nie jest w stanie sprostać wszystkim jej wyśrubowanym wymaganiom, albo się jest "katolikiem bezobjawowym", czyniącym z krzyża bibelot, rodzaj rodzinnej pamiątki, darzonej nawet sentymentem, ale tylko tyle, z Chrystusa kogoś w rodzaju starożytnego Jurka Owsiaka, a z Jego nauki pseudopoczciwą papkę, że skoro Jezus kocha każdego, to każdy zasługuje na pogłaskanie po główce, choćby nie wiem jakim był złamasem i jakie swołoctwa publicznie głosił i się ich dopuszczał. Pokój ludziom dobrej woli − a więc ludziom złej woli wojna. Nie jesteśmy otoczeni i nigdy nie byliśmy otoczeni przez przyjaciół. Nie żyjemy, my Polacy-katolicy, jak naiwnie wierzono w początkach lat dziewięćdziesiątych, "w swoim własnym domu". W tym domu nadal rządzi partyjna nomenklatura, postkolonialni kompradorzy, którzy zawłaszczyli państwo i używają go przeciwko większości Polaków − jako narzędzia do trzymania ich w posłuchu i "dojenia". Ale by Polacy dali się pokornie strzyc i doić jak owce, trzeba ich stale poddawać "pierekowce" dusz, praniu mózgów. I temu służą media, które wbrew oficjalnej propagandzie nie są − szczególnie te największe − ani wolne, ani komercyjne, lecz wmontowane zostały ściśle w system władzy III RP, podobnie jak organa administracji czy specsłużby. Trzeba było wszystko zmienić w dziedzinie "nadbudowy", żeby "bazę" uchronić przed jakimikolwiek zmianami. Święto 11 Listopada uczcił agit-prop III Rzeczpospolitej pseudouczonymi wywodami pewnego pana z naukowym tytułem, choć o dorobku nieszczególnie przez naukowców poważanym, że niepodległość tylko Polsce szkodzi, bo sami z siebie jesteśmy niecywilizowaną dziczą i ciemnotą, i wszystko, co w nas znośne, zawdzięczamy kolejnym okupantom. Święto Bożego Narodzenia − prowokacją wariatki, zapowiadającej, że na złość Bogu, w którego oczywiście nie wierzy, dokona w Wigilię aborcji. A gdy prowokacja wywołała krytykę, nawiedzona feministka uczyniona została przez propagandystów męczennicą Sprawy. Zamiast zbyć przejaw zbydlęcenia milczeniem, medialne elity uderzyły w lament, jakież to na biedną aborcjonistkę spływają "pomyje" ze strony "prawdziwych Polaków" (które to określenie, podobnie jak określenie "patriota", jest w mowie agit-propu obelgą). Pokój ludziom dobrej woli. Czy targetowy czytelnik "Gazety Wyborczej", który pod wywiadem z wdową po jednej z ofiar katastrofy w Smoleńsku dopisuje: "a ja właśnie postawiłem smoleńskiego klocka - wielki jak tupolew, pół kibla zajmuje", i redakcja, która ten wpis i setki podobnych hoduje od miesięcy na swej witrynie internetowej, są ludźmi dobrej woli? Albo niejaki Jacek Kochanowski (ponoć doktor i wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego!), który apel pewnego jezuity do wariatki, aby nie zabijała dziecka i oddała je do adopcji, skomentował publicznie: "Bratkowska powinna wyskrobaną zygotę zapeklować w butelce i oddać księdzu, żeby ją ogłosił św. Zygotą patronką oszołomów" − jest człowiekiem dobrej woli? Czy to z "dobrej woli" wynikła przemożna troska salonów o ofiary pedofilii w Kościele, przy jednoczesnej ogromnej ich wyrozumiałości dla "efebofilii" i wszelkich innych zboczeń politycznie poprawnych "autorytetów"? Czy to ludzie dobrej woli tak kierują mediami, żeby ich świąteczny przekaz zdominowały tak ważkie informacje, jak to, że naćpane dziwadło uważa naszych biskupów za "pasożytów"? Albo że jakiś facet z nazwiska i twarzy podobny zupełnie do nikogo pouczył Papieża Franciszka, by natychmiast podżyrował dywersyjne działania księdza Lemańskiego, bo inaczej redakcja "Wyborczej" "straci do niego cierpliwość"? Albo że jakiś inny kompletnie nikomu nieznany kolo z "tygodnika katolickiego dla niewierzących", od dawna, bodaj zresztą czy nie od samego początku, pełniącego w polskim Kościele rolę "piątej kolumny", wzywa proboszczów do buntu i zbojkotowania w niedzielę listu pasterskiego biskupów? Żarty. Tyle samo w nich dobrej woli, co w ich poprzednikach, a często wprost przodkach, toczących wszelkimi metodami walkę z "miejscowym elementem reakcyjnym, klerykalnym i nacjonalistycznym" w czasach, gdy politycznym priorytetem państwa z nazwy polskiego też była jak najszybsza i najpełniejsza integracja w strukturach międzynarodowych, tylko na przeciwległym kierunku geograficznym. Pokój ludziom dobrej woli − pełna zgoda. Walczyć trzeba z grzechem, nie z grzesznikiem, pamiętając, że ten ostatni zawsze otrzymać może łaskę przebaczenia, jeżeli zrozumie swe błędy, pożałuje ich i naprawi. Z akcentem na "jeżeli". "Za to ludziom woli złej - jak pisał wielki Hemar − wojna, wojna, wieczna wojna!".