Może zresztą przesadzam z tym ADHD - ogłaszane dzień po dniu sondaże nie różnią się aż tak wiele od siebie, by świadczyło to o wielkiej pracy. Różnica główna to tytuły. Jeden sondaż enuncjowany jest przez zleceniodawcę tytułem: "Słabnie przewaga PiS", inny: "PiS nadal miażdży konkurencję", jeszcze inny: "PiS wciąż bez szans na samodzielne rządy". A najzabawniejsze, że akurat wszystkie trzy tytuły zacytowane powyżej dotyczą tego samego sondażu, tylko pochodzą z różnych gazet i portali. No dobra, co wynika z tego, że IBRIS daje PiS-owi 35,8, MB 35, a TNS 42 proc., podczas gdy Platformie odpowiednio: 22,2, 19 i 27,7? W sensie merytorycznym nic, to znaczy tyle samo, co z sondaży, które w przeddzień nieszczęsnego Komorowskiego referendum za sto baniek przewidywały w nim frekwencję 33 proc. Jutro czy pojutrze dostaniemy pewnie nowy sondaż CBOS, i pewnie opatrzony on zostanie tytułem "PO odrabia straty", a może nawet "PO wraca na prowadzenie". A za dwa tygodnie poznamy wstępne wyniki wyborów i okażą się one od tych wszystkich sondaży równie odległe, jak to było w wyborach poprzednich - o czym ekscytujący się sondażami zdążyli zapomnieć, podobnie jak za parę dni zapomną o wszystkich tych wytrwale dziś liczonych komach i procentach. Nie znaczy to, że z sondaży nie wynika zupełnie nic. Czasem są one sposobem zaklinania rzeczywistości, czasem - wpływania na poddanych dezinformacji przeżuwaczy medialnej papki. Sondaż łatwo nagiąć - nie całkowicie, ale w pewnym stopniu - do przyjętych założeń. Wystarczy, że ankietowanym nie zapewnimy anonimowości, a już część z nich, na wszelki wypadek, będzie mówić nie to, co naprawdę uważa i zamierza, ale "kak prawilno". Można umieścić zasadnicze pytanie w kontekście, który przy publikacji pominiemy, ustawiającym odpowiednio sprawę. Można pominąć udzielających odpowiedzi "nie wiem" i odmawiających uczestnictwa w sondażu, albo ich "doważyć". To są oczywistości, nie ma się nad tym co rozwodzić. Przy polskiej ordynacji sondaże mają wielkie znaczenie zwłaszcza w jednej kwestii: one tworzą wrażenie, czy mała partia jest w stanie przekroczyć prób wyborczy, czy nie. A to ważne, bo polski wyborca nie lubi "marnować głosu". Jeśli sondaże przekonają go, że mniejsze ugrupowanie nie ma szans na wejście do Sejmu - przerzuca głos na większe. Obecny wysyp sondaży ważny jest przede wszystkim dla ugrupowań walczących o te same wyborcze nisze. Z jednej strony - Kukiza i Korwina, który z nich weźmie elektorat protestu, z drugiej - dla tzw. lewicy i "zbuntowanych bankierów" Petru, ubiegających się o rolę "nieobciachowej Platformy". Oba te ugrupowania wykluczają koalicję z PiS, jednoznacznie umieszczając się w roli przyszłej "przystawki" PO, a ich głównym atutem jest brak na pokładzie Kopacz, Kamińskiego, Kierwińskiego czy Tomczyka; nie żeby miały większych asów, ale mniej znanych. I oba wiedzą, że na dwie "nieobciachowe Platformy" nie ma miejsca. ZLew ma wprawdzie nieco większe poparcie, ale musi przeskoczyć wyższy próg, Petru - brak znanych twarzy, ale stoją za nim bardziej wpływowe i hojniejsze grupy interesu, więc walka jest wyrównana. Jest się zresztą o co bić, bo jeśli sondaże przekonają niezdecydowanych antypisowców, że ma sens się fatygować na wybory, by zagłosować na PO pośrednio, unikając kaca, że się poparło objazdowy rząd, Giertycha i inne peowskie wtopy, to mandat w następnym Sejmie może dać fantastyczną pozycję przetargową. Jeśli PiS zabraknie paru mandatów do większości, to albo będzie musiało je sobie dokupić z posłów "niezależnych" (nie mam wątpliwości, że ludzie z list improwizowanych przez partie istniejące od wczoraj, którzy miejsca na tych listach sobie kupili i niekiedy nawet tego nie kryją, nie będą się poczuwać do szczególnej lojalności), albo też będzie ich podkupywać PO, by rozpaczliwie blokować rozliczenia, audyty i zmiany. Przed każdym głosowaniem cena takiego posła będzie zwyżkować, może nie aż tak, jak za Jelcyna w Rosji, kiedy to w ważnym dla niego głosowaniu "niezależnym" posłom dano za odpowiednie naciśnięcie guzika po samochodzie, ale wystarczająco, by wydatki na "biorące" miejsce zwróciły wzięty kredyt z nawiązką. Sprawa może też mieć skutki istotne dla całego państwa - to, czy do Sejmu wejdą dwie partie, trzy czy sześć, zmienia podział mandatów i może zadecydować, czy PiS będzie mógł rządzić spokojnie, czy znów, jak w latach 2005-2007, będziemy mieli nieustającą wojnę na górze. Tyle o kształtowaniu rzeczywistości przez sondaże. A teraz o jej zaklinaniu. Mam nieodparte wrażenie, że kilka kolejnych sondaży odpalonych z hukiem w ostatnich dniach zostało skoordynowane z "akcją Macierewicz". Bo że była to akcja, jest poza dyskusją. Wbrew powtarzanym głupotom, Macierewicz nie siedział w żadnej "szafie", przez cały czas kampanii odbywał publiczne spotkania, udzielał wywiadów, urządzał konferencje prasowe (na przykład o caracalach, co zresztą stało się przyczyną spekulacji, że może zostać szefem MON). Nie "Macierewicz wyszedł z ukrycia", tylko te same media, które wcześniej ledwie jego aktywność odnotowywały, pchnięte decyzją "wajchowych", nagle rzuciły się manipulować jego słowami z Chicago i obwieszczać na tej podstawie, że PiS jest skończony, skompromitowany, że teraz już wszystko jasne, czego dowodem odwrócenie sondażowych tendencji... Z dzisiejszego wysypu jedno widać: nie udało się tego wrażenia przenieść poza i tak histerycznie antypisowski target wspomnianych mediów, i nie udało się sondażowego efektu "kompromitacji PiS" podtrzymać. Gdyby zamiast płacić za sondaże organizatorzy tej hucpy spytali wcześniej mnie (a zadowoliłbym się drobną częścią honorarium, jakie biorą pracownie badania tzw. opinii publicznej), powiedziałbym im to od razu: jeśli tą ostatnią strzałą, jaką macie w kołczanie, jest straszenie Macierewiczem, to dajcie sobie spokój, to już nie działa nawet na Miasteczko Wilanów, a co dopiero na Polskę jako taką. Nastroje się zmieniły, ludzie przestali się bać zmiany, wręcz jej chcą i oczekują - a lęk przed radykalizmem PiS, który przywykliście rozgrywać, był tylko wypadkową poczucia względnego zadowolenia. Odnotujmy, że na ogólnie chybioną koncepcję nałożyła się też nadgorliwość. Ta sama, która skłoniła kiedyś Tomasza Lisa do wywalenia w powietrze kampanii prezydenta Komorowskiego cytowaniem fałszywych tłitów Kingi Dudy. Zresztą znów odegrał on w akcie nadgorliwości znaczną rolę, bo to jego portal uczynił najsławniejszą dziś postacią internetu, niejakiego "Sznurka" vel Błachnio, gangstera ze Świdnicy, i grupkę jego kompanów. Znękane platformerskie media tak się ucieszyły, że ktoś rozbija wiec Beaty Szydło, że z punktu zrobiły z tego kogoś bohatera swych doniesień. Nie sprawdzając, kto zacz. A okazało się, że wyjątkowy męt, wyrokowiec, autor licznych rozsianych po internecie - i wpisywanych pod własnym nazwiskiem - obrzydliwych bluzgów pod adresem PiS, Kościoła i prawicy. W grupce podobnych sobie drobnych gangsterów, ściganych za handel narkotykami, bronią etc. W ten sposób nius, który miał zaszkodzić PiS, pomógł - choćby przez przykrycie montażu z Macierewiczem wychodzącym z szafy. Nie wierzę w żadną celowo przysłaną na wiec "bojówkę" PO. Przecież w każdym normalnym kraju "Sznurek" z "Ostrym" i resztą szajki z takimi zarzutami siedzieliby w pierdlu, zamiast obnosić łyse łby po uliczkach miasta. Nic dziwnego, że kochają PO (zawsze zresztą miażdżąco wygrywającą w aresztach i więzieniach), że sama nazwa "Prawo i Sprawiedliwość" budzi w nich wstręt - i że chcieli dać temu głośny wyraz. Zresztą "Sznurek" nawet wśród swoich koleżków bandziorów uchodzi ponoć za oszołoma, który na widok pisowca w telewizorze bluzga, miota się, ślini i zaczyna śmierdzieć siarką. Myślę więc, że okrzyki na wiecu były zupełnym spontanem, a rządowa propaganda kupiła to nieświadomie, szczęśliwa, że można dać tytuł: "Szydło wygwizdana przez mieszkańców Świdnika". Ale rzecz jest, przyznajmy, symboliczna. Przecież wszystkie te sondaże, od których zacząłem, komentowane są wyłącznie pod jednym kątem: czy PiS weźmie samodzielną większość rządową, czy zabraknie mu do niej kilku mandatów? Świadomość pogrążenia się przez PO w otchłani kompromitacji, obciachu i nieudacznictwa jest tak potężna, że gdzieś poznikały te korowody autorytetów, które jeszcze niedawno prężyły się do kamer w komitecie honorowym Bronisława Komorowskiego. Ostatnim głęboko przekonanym zwolennikiem PO został taki oto "Sznurek". A przecież to zaledwie osiem lat temu mieliście, chamy poprzebierane w służbowe garnitury, Złoty Róg.