Ględzący zresztą cokolwiek się, jak to ujmował Leszek Miller, "zakuglowali". Do wczoraj ich przekaz był jasny: ów zagrażający faszyzm to był Marsz Niepodległości i jego organizatorzy. Skinheadzi wykształcili się i poprzebierali w garnitury, tłumaczyły GW-autorytety, zapuścili włosy, udają cywilizowanych i ukrywają swe prawdziwe cele, ale to jest maskarada, "zamęt grubymi nićmi szyty, i wiemy lep jakiej propagandy kryje się za tymi nićmi". To przekonanie zaowocowało obfitością inwigilujących rodzący się Ruch Narodowy dziennikarzy czy "antyfaszystowskich" wolontariuszy, pewnych, że jak się wślizgną, skutecznie podszyją, to dotrą do tego kręgu, gdzie wśród samych swoich Holocher i Winnicki zduszonym szeptem ujawniają prawdziwe, zbrodnicze plany i pozdrawiają się salutem rzymskim. Wystarczy tylko nagrać, ujawnić i przy okazji zdobyć mołojecką sławę. Z tego punktu widzenia Kongres Ruchu Narodowego był dla establishmentu i jego mediów straszliwym rozczarowaniem. Wszystko transmitowane na żywo w sieci, dziennikarze wpuszczani gdzie chcą. I mimo że w drugiej części obrad zabrać głos mógł praktycznie każdy, materiału do "demaskacji" nie zdobyto. Można oczywiście się tym nie zrażać, powiedzieć sobie, że narodowcy okazali się sprytniejsi niż się spodziewano, że zatrudnili tysiąc statystów i starannie wszystko wyreżyserowali, ale gdzieś tam w piwnicy na pewno potajemnie hajlują i snują plany pogromów. Można, paranoja granic nie zna. Na razie jednak pozostaje salonowym mediom czepianie się słówek i rozdzieranie szat nad wyrwanymi z kontekstu zdaniami z rodzaju tych, jakich używają - nie zawsze szczerze - mówcy na wszelkiego rodzaju wiecach i zjazdach. Tylko to brzmi mało wiarygodnie, bo przecież kiedy "obalimy republikę kolesiów!" obiecywał Tusk, tym samym demaskatorom wcale ta retoryka nie przeszkadzała, podobnie jak dziś, gdy premier zapowiada że "nie odda władzy bez walki" (ach, gdyby tak powiedział, kiedy był premierem, Kaczyński - byśmy chyba ogłuchli od krzyku: przyznał się, że nie uzna wyborów i wyprowadzi na ulicę czołgi!). Straszny Holocher z ONR powiedział do polityków "gardzimy wami"! Powiedział "skończymy z demoliberalną zgnilizną"! Aaaaaa, faszyzm nadchodzi! Tyle, że tak pogardliwy stosunek dla "klasy politycznej" ma wedle badań, ponad 80 procent Polaków, i rzekomy radykał w istocie tylko artykułuje odczucie powszechne, a już zwłaszcza powszechne w jego pokoleniu. Podobnie jest ze wspomnianą "zgnilizną". Demokracja sprowadzona tylko do procedur, zmieniona w korupcyjną karuzelę, na której wymieniają się "socjaliści" z kieszeniami napchanymi grubo szmalem i akcjami, "liberałowie", forsujący coraz to nowe urzędnicze sposoby wyduszania z gospodarki haraczy dla klasy uprzywilejowanej, "chadecy", którzy nie potrafią się przeżegnać i "konserwatyści" promujący homorewolucję - po prostu, delikatnie mówiąc, nie budzi już szacunku i nie jest uznawana za świętość. Nie tylko w młodym pokoleniu i nie tylko w Polsce. Zresztą mówiłem o tym w swoim wystąpieniu podczas Kongresu, które, jak wszystkie inne, jest w całości dostępne (choć, uprzedzam, stałego czytelnika tych tutaj felietonów niczym nie zaskoczy). Obsesyjne wpieranie narodowcom antysemityzmu ma oczywiście swe źródło w zdominowaniu polskiego życia publicznego przez pomarcową sklerozę. Dziadkowie, którym 45 lat temu moczarowy zaglądali w rozporki, do dziś nie otrząsnęli się z tego szoku i pewnie nie otrząsną się nigdy, świetnie się zresztą nakręcają z niedobitkami owych zaglądaczy, do dziś mających nieodpartą potrzebę udowadniania wszystkim i sobie samym, że słusznie robili. Tyle, że przeciętnego Polaka, a zwłaszcza młodego, jakieś tam porachunki z Żydami po prostu gie obchodzą. Czy tak trudno to zrozumieć? Ludzie, en masse, nie zawsze zachowują się mądrze i rzadko szlachetnie, ale zawsze racjonalnie. Popierają to, co, jak sądzą, rozwiązuje jakiś ich problem. W latach trzydziestych antysemityzm był odbierany jako rozwiązanie problemu. Trzy miliony Polaków nie mogą znaleźć we własnej Ojczyźnie pracy - klarowali publicyści i działacze narodowo-radykalni - a jednocześnie utrzymujemy tu trzy miliony Żydów, to wyślijmy pasożytów gdzieś do Palestyny czy na Madagaskar i szlus! Tak to działało. Żydzi postrzegani byli jako siła blokująca kariery, szkodząca większości, stąd pomysły parytetów dla nich i wypychania na emigrację chwytały, a skoro chwytały, to je głoszono. A jaki pożytek, poteoretyzujmy, odniósłby dziś przeciętny Polak z rządów siły zwalczającej Żydów? Albo pedałów? Komentatorzy powtarzający jak mantrę frazy o "wskazywaniu wroga" zdają się nie rozumieć, że, owszem, to działa, ale tylko razem z przekonaniem, że wskazany wróg odpowiada za kłopoty i skasowanie go z kłopotów nas wybawi. Przykładem bardzo stosownym i aktualnym jest wygenerowana przez PO i jej media nienawiść do "pisowców". Sukces tego zabiegu polegał na przekonaniu aspirującego do nowoczesności i kojarzonego z nią dobrobytu awansu społecznego (bo tym są owi mityczni "młodzi wykształceni") że nie jest jeszcze dość nowoczesny i nie żyje w wystarczającym dobrobycie właśnie przez tych "obciachowców", przez wspierający ich kler, przez te babcie, którym nie zabrano w porę dowodów, no i ogólnie wiochę, której mieszkaniec "dużego miasta" nienawidzi tym bardziej, im bardziej niedawno ją opuścił. Mówiąc językiem specjalistów - emocje, które salon chce uparcie kojarzyć z ruchem narodowym, nie są "topics". Gdyby Ruch miał się rzeczywiście do nich odwoływać, nigdy by nie wyszedł z subkultury, z marginesu, na którym przez dwadzieścia lat pozostawali spisujący "listy Żydów" byli paksowcy czy grunwaldowcy. Jeśli się z niego wydobyli, to znaczy, że zaczynają być postrzegani jako oferta wiarygodnego rozwiązania rzeczywistych problemów. Wiem jakich i dlaczego, ale wyjaśnię to, jeśli mi się będzie chciało, innym razem. Tyle o głupocie. Co do cynizmu - ostatnia fala straszenia faszyzmem nie jest tak naprawdę adresowana do Polaków. To donos na Polskę składany Zachodowi, aby zmobilizować tamtejszych przyjaciół do udzielenia silniejszego wsparcia słabnącej władzy, będącej nad Wisłą gwarantem porządku jałtańs... ooups, chciałem powiedzieć, unijnego. L’ordre regne a Varsovie, jeszcze wciąż regne, wysyła establishment III RP sygnały do metropolii, ale pilnie potrzebujemy wsparcia! Potrzebujemy nowych poklepywań, nowych dowodów, że Tusk zapewnił Polsce szacunek i posłuch w Europie, nowych zapewnień o podziwie dla cywilizacyjnego sukcesu III RP, nowych Daviesów i Brzezińskich, pouczających z europejskich i amerykańskich wyżyn polski ciemnogród, kto tu jest elita, a kto buraki... Ot, powtórka ofensywy z czasów, gdy rządzili Kaczyńscy, a Geremek, Mazowiecki, Wałęsa, Wajda czy Bartoszewski niemal co dnia mobilizowali w zachodnich mediach sojuszników do interwencji w obronie zagrożonej demokracji. Wtedy to poskutkowało znakomicie, teraz, jak każdy odgrzewany kotlet, wypada raczej marnie, ale nic lepszego michnikowszczyzna wymyślić nie umie. Rzecz w tym, że adresat zagraniczny nie da się przekonać do faszystowskiego zagrożenia nad Wisłą pokazywaniem mu jakichś tam "narodowców", nawet jeśli się pracowicie zbierze wszelkie możliwe rasistowskie ekscesy NOP-u, kiboli czy skinów z wielu lat i hurtem przypisze je Marszowi Niepodległości. Jakie wrażenie może zrobić podpalenie imigrantom drzwi w Białymstoku na Europie, w której płoną całe imigranckie przedmieścia? No... Właśnie dlatego Adam Michnik w swej - w zamyśle - wielkiej, otwierającej publiczną debatę o faszyzmie dyspucie walił, przepraszam za skojarzenie, jak w kaczy kuper, wyłącznie w PiS. Europa ma słabe pojęcie o Polsce, na tyle słabe, że Michnika czy Wałęsę nadal uważa za ludzi tu poważanych i wpływowych, a nawet za autorytety, i nawet chętnie uwierzy, że główna partia opozycyjna w Polsce ma charakter "nacjonalistyczny, wyznaniowy i wyraźnie faszyzujący". Inna sprawa, że skwituje to skinieniem głowy i oleje, bo naprawdę ma dziś większe problemy. Natomiast na rynku krajowym to przekierowanie ataku salonu poskutkowało zamętem. Ogłaszając PiS faszystami, narodowców ogłosiła "Wyborcza" gomułkowcami oraz dziećmi PRL, i dała się w ataku na kongres przelicytować "Gazecie Polskiej". A ta ostatnia zabrzmiała unisono z postokomunistami, którzy w Kongresie wyczuli "duch towarzysza Moczara", tak jakby w ich akurat ustach nie powinno to być pochwałą. To właśnie nazwałem "zakuglowaniem" się. No, bo jak faszystami staje się z dnia na dzień jedna trzecia Polaków, a tradycja Narodowych Sił Zbrojnych tradycją peerelowską i promoskiewską, to obelgi tracą sens, a wraz z nim moc. Mariusz Max Kolonko wróży, że narodowcy rządzić Polską mogą za jakieś 10 lat. Moim zdaniem będą rządzić szybciej, jako następni po Kaczyńskim. No, chyba że Kaczyński tym razem będzie rządzić zupełnie inaczej niż w latach 2005-2007 i poradzi sobie z tym, z czym wtedy sobie nie poradził, ale, niestety, nie widzę na razie żadnych powodów, dla których tak by miało być. Będzie jak będzie, zobaczymy, w każdym razie straszenie widmem faszyzmu, coraz bardziej zdartym od ciągłego nim wywijania, na pewno biegu wypadków nie zmieni. Rafał Ziemkiewicz