Ale wracając do listu: Mateusz Kijowski, powtarzając sławne "nie lękajcie się", apeluje o odwagę. Dziś trzeba odwagi, bo "odwagą cechowali się tacy wielcy Polacy, jak Tadeusz Kościuszko, Jan Kiliński, Paweł Finder..." ouups, przepraszam, to cytat skądinąd, nie z listu Kijowskiego. Kijowski apeluje o odwagę do swoich stronników, a zarazem wyraża satysfakcję, że władza coraz bardziej boi się KOD-u, który stale rośnie w siłę. Tak rośnie, że parę miesięcy temu zwoływał się na błoniach Stadionu Narodowego, a w dzisiejszym wydaniu biuletyn KOD, zwany "Gazetą Wyborczą", wzywa na demonstrację na skwerku na Woli, nazwanym na cześć Obamy imieniem Martina Luthera Kinga, gdzie pięćdziesiąt osób może zrobić tłok, zwłaszcza jeśli wmiesza się między licznie tam przechodzących mieszkańców dzielnicy. Jakoś nie dostrzega Kijowski rozkroku, jaki wykonuje - skoro KOD rośnie w siłę, a władza się go coraz bardziej boi, to dlaczego on apeluje do wyznawców, by nie przestawali przychodzić na marsze, i, co jeszcze bardziej symptomatyczne, dlaczego sam sobie tak tłumaczy ich nieprzychodzenie, że najwyraźniej ludzie się boją? Może się i boją. W końcu od miesięcy ludzie związani z KOD-em straszą, że "dojdzie do rozlewu krwi", zapowiadają prześladowania, "wyprowadzanie w kajdankach" i masowe aresztowania, które nastąpią niechybnie jak tylko Papież wyjedzie, wzmiankowany biuletyn drukuje instrukcje, jak się zachowywać i co ze sobą zabrać podczas aresztowania - i stronnicy KOD są zapewne jedynymi ludźmi, którzy traktują to straszenie poważnie. U zarania KOD obiecywano im beztroski, antypisowski piknik, że będzie ich parę milionów ("a czegóż mają bać się miliony?"), w ogóle wszyscy w kraju i za granicą są po ich stronie, poza garstką pisowców, których się zabije śmiechem i nakryje czapkami - no to przychodzili. A tu nagle przekaz zmienił się w ponure przygotowania garstki Wiernych na męczeństwo, które ma wstrząsnąć sumieniami obojętnego ogółu, przy czym z góry wiadomo, że nie wstrząśnie, bo hołota sprzedała się za "pińćset" i w ogóle do niej nie dociera, że publikacja orzeczenia Trybunału i odebranie przez prezydenta ślubowania od peowskich sędziów jest istotą wszechrzeczy. A niektórzy, jak pan Chełstowski, ogłaszają już, że "powoli kończy się czas pokojowej walki" - co oznacza zimę w chłodzie i niewygodzie partyzanckich ziemianek gdzieś w Puszczy Kampinoskiej. I po co? Strach strachem, nie przeceniałbym go, ale gdzie sens w tym całym maszerowaniu, aresztowaniu i zaostrzaniu form walki, gdzie jakiś realnie możliwy do osiągnięcia cel? Przy takim szarpnięciu narracją apele "nie lękajcie się" i Jan Paweł II nie pomogą. Zwłaszcza w tym towarzystwie. Powie ktoś, że ten felieton dziwnie przypomina poprzedni, i że nie wypada się tak ciągle pastwić nad opozycją, skoro władza też daje powody do krytyki. Niby tak, ale totalny odlot totalnej opozycji jest tak wdzięcznym tematem, że skłonny jestem się narazić na rozmaite zarzuty. Zresztą - tu mała poprawka - mówiąc o tym, co Grzegorz Schetyna nazwał "opozycją totalną", w ogóle nie mówimy o opozycji. Opozycją wobec PiS są Kukiz, Korwin, może jeszcze paleobolszewickie "Razem". Natomiast KOD z grawitującymi do niego partiami to tylko odruch złości "bywszich ludiej" czy, mówiąc z polska, "wysadzonych z siodła" - byłej elity, której elitarność społeczeństwo zakwestionowało, i która została odrzucona. Czysta złość, wyparcie rzeczywistości i nierealizowalne marzenie "żeby znowu było tak, jak było". Rzecz nawet nie w tym, że PO jest wewnętrznie skłócona, Nowoczesna ma lidera, którego trudno poważać, i który z założenia kieruje się tylko do dość niszowego elektoratu "korpoludków", i że co te siły polityczne wymyślą, to głupiej. Zgłaszać wotum nieufności wobec ministra obrony tuż przed szczytem NATO samo w sobie było popisem głupoty. Mieć potem pretensje i oskarżać PiS, że celowo ten wniosek podał pod obrady Sejmu, żeby jego autorów skompromitować, to już głupota do kwadratu, godna akcji KOD z zebraniem podpisów pod projektem ustawy i odcięciem się od niego, gdy go poparli posłowie PiS. A wysłać do uzasadnienia tego wniosku szalonego Stefana, który zaatakował Macierewicza już nawet nie za naciągane jak stara celebrytka kontakty z Luśnią, ale - uwaga - za to, że posłał polskich żołnierzy na pomoc USA i innym sojusznikom walczących z "państwem islamskim", to już skrajny debilizm. Tak, łasić się jednym końcem do Obamy, żeby choć burknął coś na rząd PiS za Trybunał Rzeplińskiego, a drugim szydzić z Macierewicza za symboliczne poparcie udzielone w wojnie USA, że to mania wielkości, i że chce "na białym koniu wjeżdżać do Aleppo"... Poradziłbym Schetynie i całej tej formacji, żeby się pierdzielnęli czym twardym solidnie w czoło, ale od betonowych czach i tak wszystko się odbije. Gdy zaś Schetyna spróbował przez moment zachowywać się jak normalna opozycja, natychmiast wskoczył na niego jakiś poseł (pono "legenda Solidarności", okazało się z punktu), że się dogaduje z PiS, że to zdrada! - tak, jak wsiedli radykałowie z Czerskiej na Petru, gdy ujrzał "światełko w tunelu", i nawet na samego Rzeplińskiego, gdy coś nieopatrznie bąknął o możliwości kompromisu. "Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało"... Jak się buduje wokół siebie sektę cementowaną ślepą nienawiścią, to się staje tej nienawiści zakładnikiem. A potem sekta popada w kolaps, zaciska się do środka: radykałowie coraz bardziej ją radykalizują, wymuszając na twardym jądrze jeszcze większe utwardzenie, demaskując i potępiając nie dość w tym gorliwych - a im bardziej, tym bardziej na obrzeżach potencjalni zwolennicy dochodzą do wniosku "kurna, przecież to pojeby, z kim ja się zadałem" i cichcem wymiksowują się z dalszego popierania imprezy. Panie kierowniku, to są odwieczne prawa natury. Wie to każdy, kto ma zielone pojęcie o polityce. A kto nie ma, niech sobie prześledzi choćby tylko burzliwe losy centroprawicy III RP, która przez ćwierć wieku nie była w stanie przejąć władzy w kraju, którego dwie trzecie mieszkańców miało centroprawicową wrażliwość i poglądy. Afera z postawieniem Schetyny pod ścianą we własnej partii za "zdradę" i rzekome kumanie się z PiS pokazuje, że PO nic już nie będzie w stanie zdziałać ani ugrać. Jej liczna klientela ma do wyboru albo pławić się wraz z "autorytetami moralnymi" w cierpiętnictwie i poczuciu moralnej wyższości wyautowanych, albo co szybciej przeprosić się i jakoś dogadać z PiS. Czegoś mam wrażenie, że kłucie w oczy Janem Pawłem II i "nie lękajcie się" nie wystarczy, by przekonać ich do trwania w zaułku "byłych ludzi".