Z czworga kandydatów jedyna osoba, która miała jakiekolwiek doświadczenie w rządzeniu, to Sara Palin; pozostali nie kierowali w życiu nawet sklepem warzywnym (a i gubernator Alaski, szczerze mówiąc, czymś niewiele od warzywniaka większym). Obie partie wystawiły outsiderów - Ameryka bardzo chciała czegoś nowego i innego. Gdyby bracia Lehman zbankrutowali kilka miesięcy później, pewnie outsider z Partii Republikańskiej pokonałby outsidera z Partii Demokratycznej, podtrzymując jeszcze przez jakiś czas dominację konserwatywnego "jesuslandu" nad lewicowymi salonami, co miałoby znaczenie dla ustawodawstwa w sferze obyczajowej i dla twardszej, zapewne, postawy USA wobec Rosji, Chin i "państw zbójeckich" (ale i tak umiarkowanie twardej, bo po traumie irackiej Amerykanie utracili pewność siebie i nie są już zdolni poważnie się stawiać). Gospodarka, w której Bush i tak do szczętu już rozmontował dorobek Reagana i powrócił do modelu ręcznego sterowania skazana była na przegraną w każdym wypadku. Co będzie, Bóg raczy wiedzieć - Obama jest wielką niewiadomą. Ale koniecznie muszę zwrócić uwagę na jedną rzecz. Niby drobną, a jak bardzo ważną, widać zwłaszcza z polskiej perspektywy. Otóż przegrany McCain stwierdza, że wygrał lepszy, gratuluje mu, dziękuje swoim zwolennikom i przeprasza, że ich zawiódł, po czym odchodzi z godnością. Nie obraża się, nie krzyczy, że te wybory się nie liczą, bo media były stronnicze (choć były), nie stara się mobilizować twardego elektoratu oskarżeniami, że Obama to agent wrażych sił, który dąży do zniszczenia Ameryki. A zwycięzca zdobywa się na docenienie rywala ciepłymi słowami i rycerskie podziękowanie mu za stoczony pojedynek, nie zapowiada dorzynania republikańskiej watahy, nie szczuje na niego komisji parlamentarnych, szukających jakiegoś uszkodzonego laptopa albo nabytego z naruszeniem procedur dorsza. I można mieć pewność, że kiedy Obama okaże się niezdolny do zaspokojenia ogromnych nadziei, jakie wzbudził, to nie będzie się chował za jakimś żałosnym typkiem pokroju Palikota czy Niesiołowskiego ani odwracał uwagi od swych zaniechań i potknięć wywoływaniem coraz to nowych antyrepublikańskich awantur. I (że pożyczę sobie szlagwort od Rysia Makowskiego) za to kocham ten kraj. Rafał Ziemkiewicz Więcej na ten temat w INTERIA.TV