Polska polityka ma bowiem cykl równie nieubłagalny, jak maniakalno-depresyjny rytm hossa-bessa na światowych giełdach. Ten, kto zdobywa władzę, najpierw się jeszcze troszkę obcyndala, bada, jak daleko może się posunąć, pierwszą granicę przyzwoitości przekracza jeszcze z pewną taką nieśmiałością, drugą już nieco śmielej... A potem upojony sondażami dochodzi do wniosku, że będzie rządził wiecznie i że - patrz na początek tekstu. Ostatnimi czasy obserwacja powyższego rytmu była nieco utrudniona, bo rewolucyjna siermiężność i wzajemne skłócenie katolicko-narodowo-ludowej koalicji Kaczyńskiego nie pozwalały na demonstracyjne konsumowanie władzy i tak butne jak wcześniej okazywanie pewności, że się jej nigdy nie utraci (co nie znaczy, że tej pewności nie było; inaczej wszak nie doszłoby do próby spuszczenia z wodą Leppera, która położyła tym rządom kres). Ale przypomnijmy sobie SLD Millera sprzed afery Rywina, albo związkowych Śrubokrętów z AWS w jakiś rok po objęciu władzy. Rządzimy i nie tracimy popularności, opozycja w proszku, nigdy nie odzyska zaufania, co nam może zagrażać? Hulaj dusza, nie ma się co szczypać. Ten stan rozkoszy stał się właśnie udziałem PO. Choć jak dotąd, a niedługo obchodzić będziemy rocznicę, rządowi nie udało się właściwie nic, sondaże szybują. Polacy, jak to ujął znany satyryk, wolą, żeby Tusk nie spełniał swoich obietnic, niż żeby Kaczyński spełniał swoje. Wierna część mediów łasi się jak może, podaje uprzejmie zapraszanym oficjelom tematy do wygłaszania tyrad, wszelki krytycyzm zachowując wyłącznie dla Kaczyńskich. A już do rozanielenia kompletnego musi Platformę doprowadzić obserwowanie Warszawy, gdzie Hanna Gronkiewicz Waltz rządzi gorzej, niż ktokolwiek przed nią, miasto jest kupą ponapoczynanych w różnych nieprzemyślanych miejscach budów i remontów, polegający głównie na zwężaniu ulic i zastawiania słupkami dotychczasowych miejsc parkowania, i bodaj żaden z tych remontów nie przebiega zgodnie z obiecanym harmonogramem; komunikacyjny paraliż zaczyna się około szóstej rano i nieprzerwanie trwa do dwudziestej drugiej, kwitnie zupełnie bezczelny nepotyzm, półmiliardowa dotacja dla ITI śmierdzi na kilometr, a pani prezydent z tupetem oznajmia, że w stolicy wcale nie ma żadnych korków. I spójrzcie państwo - co się dzieje? Nic. Literalnie nic. To znaczy, że Platforma może robić naprawdę wszystko, i jeszcze śmiać się w wyborcom w żywe oczy i nie ukrywać, że ma ich za frajerów, a oni i tak będą na nią głosować, bo nie widzą rozsądnej alternatywy. To potrwa jakiś czas. Ale, czego politycy, założę się, nie przyjmują do wiadomości, potem się skończy z dnia na dzień, bo tak się zawsze rozkosz władzy w naszym kraju kończy. Można zaśpiewać świętującym platformersom słowami Kaczmarskiego: pijcie, bawcie się dzieci, jak się bawić i pić potraficie... Rafał Ziemkiewicz Więcej na ten temat w INTERIA.TV