Prędzej czy później, bo albo prezydent miasta wyciągnie wobec niej konsekwencje służbowe, i wtedy chór postępowych wujów, który raz już się odezwał w jej obronie, poczuje się zmuszony do eskalacji swego oburzenia, albo nie wyciągnie, i wtedy zareagują jakoś obrońcy normalności, oburzeni faktem, że w III RP można w sposób arcychamski atakować polskość, ofiary narodowej tragedii i wdowy oraz samego Papieża, a stwierdzenie oczywistego faktu, że w wielu sferach, zwłaszcza w tzw. kulturze i mediach, potworzyły się regularne pedalskie mafie (bo też, powiedzmy szczerze, skoro taki a nie inny jest stworzony w Magdalence system, dlaczego akurat kolesie po upodobaniach seksualnych mieliby być mniej zaradni od kolesiów po polityce, geszeftach czy interesach zawodowych?) wprawia medialne elity w wielodniową histerię. Osobiście uważam, że to dobrze. To znaczy, dobrze, że prymitywna, chorobliwa nienawiść poznańskiej artystki do Kościoła znalazła publiczny wyraz, dobrze, że znalazła ona tylu żywiołowych obrońców, podnoszących ją do rangi ikony salonów i męczennicy walki o postęp, i że w polityczny i medialny spór o Polskę wpisała się jako jeden z jego wyrazistych punktów. Dobrze też, że kampania solidarności z panią Wójciak rymuje się z innymi wydarzeniami i wypowiedziami, jakimi za sprawą salonu zasypani zostali przed świętami Polacy. Z szalonym oburzeniem na Wałęsę i panią Szczepkowską, z kolejnymi wypowiedziami Palikota (że "Polacy to gówniarze, zera i szambo") czy Olbrychskiego u Olejnik - że są "kołtuńskim społeczeństwem". Dlaczego dobrze? Bo lepiej mieć wroga otwartego, który nie ukrywa swych celów, niż takiego, który chytrze posługuje się maską przyjaciela. Michnikowszczyzna, która ukształtowała dzisiejszy pejzaż intelektualny III RP, była bardziej przebiegła od palikociarni. Wzorem swych dziadków z PPR, którzy dążąc do zsowietyzowania Polski, zawsze przekonywali, że oni też walczą o niepodległość Polski, i to najdzielniej ze wszystkich, michnikowszczyzna kierowała się "mądrością etapu". Nie mówiła, że chodzi jej o zniszczenie Kościoła, tylko o "Kościół otwarty", nie deklarowała jasno, że chce Polaków wynarodowić i oduczyć patriotyzmu, tylko że chce polskości oświeconej i patriotyzmu nowoczesnego. Jeszcze kilka miesięcy temu Adam Michnik pouczał publicznie lewicę, że nie powinna prowadzić otwartej wojny z katolicyzmem i Kościołem, bo wtedy poniesie klęskę. W duchu: aby wygrać, trzeba mieć "swoich" katolików, "swoich" patriotów, nawet swoich "dobrych endeków". Został, nie pierwszy już raz, kompletnie przez swoich olany. To charakterystyczne, że jego gazeta w sprawie poznańskiej artystki wyraźnie nie wie, jak się zachować. Z jednej strony, nie jest w stanie pójść pod prąd oczekiwań swojego obozu i wykrztusić z siebie jakiegokolwiek potępienia dla niej. Z drugiej, wzdraga się przed liderowaniem jej obronie. Wyraźnie widać, że to już nie na Czerskiej znajduje się centrala, zarządzająca dyskursem publicznym III RP, i że Michnik stracił rząd dusz na rzecz postaci, takich jak Palikot, Wojewódzki czy Lis. To zmiana o tyle istotna, że ludzie pokroju Michnika czy nieżyjącego Geremka mieli plany całościowe, plany wielkiej zmiany, które miały zniszczyć tradycyjną polskość i zrobić z nas wzorowy, socjaldemokratyczny euroregion. Palikot, Wojewódzki czy Lis o tym nie myślą, prawdopodobnie uważając, że to się i tak dokona samo z siebie, i zajęci są wyszarpywaniem sobie poklasku tej części postkolonialnego społeczeństwa, która się wykorzeniła i dała przerobić na eurokundle. Chytrość i "mądrość etapu" ustępują więc miejsca wzajemnemu przebijaniu się w radykalizmie. To nie znaczy, oczywiście, że obóz polskich kreoli (tak sobie nazywam ten postkolonialny podział, który odziedziczyliśmy po okupacji sowieckiej, i który wzmocnił pomagdalenkowy kurs na bezwarunkowe rozpuszczenie się w Europie - na "tubylców" i "kreoli") przestał kłamać. Gdzie tam, ci ludzie kłamać będą zawsze, bo po prostu nie umieją inaczej. Ale kłamią dość nieudolnie. Na przykład twierdząc, że dwustu "autorytetów" występuje w obronie artystki Wójciak nie dlatego, że oni też uważają Papieża za chu... − i nieważne, czy rzeczywiście jest cień prawdy w jakichkolwiek oskarżeniach, nie ten konkretnie Papież, ale każdy zwierzchnik znienawidzonego Kościoła jest dla nich chu... po prostu z urzędu − tylko niby dlatego, że wypowiedź miała charakter prywatny... Pani Wójciak z racji wieku mogłaby się, owszem, tłumaczyć, że nie wyznaje się na "ustawieniach prywatności" Facebooka i nie wiedziała, że nadaje wszem i wobec, a nie tylko do grupy znajomych. Ale akurat ona sama z tej podsuwanej przez jej "obrońców" linii bynajmniej nie korzysta. Ochoczo powtarza swe obelgi o Papieżu w wywiadach, dodając nowe − na przykład, że następca św. Piotra jest "takim samym elementem, jak matka Madzi". Występuje na zjazdach Ruchu Palikota, przyjmując owacje, gdy ten stawia ją swoim − par excellence − członkom za wzór "odwagi nazywania chu.a chu..m". Cały ten chór wujów, który wystąpił z wyrazami solidarności dla niej, bredząc o "prywatnym charakterze" wypowiedzi zwyczajnie łże. A jeszcze bardziej bredzi, jakoby wyciągnięcie konsekwencji służbowych wobec osoby tak się zachowującej było "praktyką totalitarną". Każdy, kto otarł się o Amerykę, wie doskonale, że z szanującej się tamtejszej firmy można z dnia na dzień wylecieć z gwizdem, jeśli szef uzna, że zachowanie pracownika nie licuje z wizerunkiem firmy − wystarczy, że cię przyuważą gdzieś prywatnie, że się upiłeś albo odwiedziłeś wiadomą agencję. Sytuacje jasne są lepsze od ściemniania. Wolę szeroko pojętą władzę jawnie obnoszącą na swych sztandarach panią Wójciak, nie kryjącą swej pogardy dla polskości i zamiaru zniszczenia tradycji, rodziny, godności narodowej i wszystkiego, co na tę polskość się składa, niż dotychczasowe ściemnianie. Rafał Ziemkiewicz