Nie wszyscy fascynowali się historią kosmonautyki, więc wyjaśnię: Sowieci pracowali nad lądowaniem na Księżycu w pocie czoła, nie szczędząc kosztów ani sił. Tylko nie dawali rady - zadanie było już zbyt skomplikowane, by dało się rozwiązać metodą, która wcześniej zapewniała im przewagę w "kosmicznym wyścigu", czyli po prostu przez zbudowanie silników większych, droższych i zużywających więcej paliwa niż amerykańskie. Kiedy USA ich wyprzedziło, mówili - phi, też byśmy tak mogli już dawno, ale przecież mówiliśmy, że nas to nie interesuje. A gdyby jakimś cudem zdołali wysłać na Księżyc swojego kosmonautę, wyprzedzając konkurencję? To by powiedzieli: tak, nie staraliśmy się wcale, ale tak ot, mimochodem, proszę bardzo, do czego zdolna jest radziecka przodująca technika. Jeśli Tuskowi ostatecznie niczego w Europie nie zaproponują, cały agit-prop III RP wrzeszczeć będzie: o tak, namawiano naszego Ukochanego Przywódcę, Merkel z Cameronem po prostu gwałtem go tam ciągnęli, ale on przecież od początku mówił, że nie chce. I w ogóle, to była tylko taka sprytna strategia negocjacyjna: licytowaliśmy się o fotel "prezydenta" Europy i "unijnego szefa dyplomacji", żeby dostać trzeciego zastępcę wicereferenta w kluczowej Komisji Leśnictwa i Turystyki, którego powierzenie Polsce jest kolejnym potwierdzeniem naszego rosnącego znaczenia we Wspólnocie. A jeśli jednak życiowy strzał się uda? Bądźcie Państwo pewni, że żaden z medialnych wycirusów, którzy gromy rzucali latami na Kaczyńskiego za złamanie obietnicy, że nie będzie się ubiegał o urząd premiera jeśli jego brat wybrany zostanie prezydentem, tym razem ani się zająknie. Nie, tego można być pewnym - proszę popatrzeć, ta sama hałastra tygodniami pastwiła się nad "populistycznym i nieodpowiedzialnym rozdawaniem pieniędzy, których nie ma i nie będzie" w programie PiS - a wczoraj wręcz prześcigała się w lizusowskich zachwytach, że "premier odebrał opozycji tlen", "pokazał cechy przywódcy", i że w ogóle cały ten festiwal zdartych obietnic bez pokrycia, który urządził w Sejmie, to majstersztyk i zbawienie dla kraju. Jeśli Tuska zechcą w Brukseli na miejsce Rompuya, zachłysną się okrzykiem - Tusku, musisz! Wiemy, że nie chcesz, ale musisz, Europa cię wzywa! Zabawne jest to, że tym razem Tusk okłamuje nie tyle takich gości, jak ja czy większość z Państwa, którzy i tak wiedzą, co są jego słowa warte - ale swoich platformersów. Upieranie się, że o żadne nominacje się nie stara, bo twardo zdecydowany jest poprowadzić partię do kolejnych wyborów, ma ich uspokoić, nie dopuścić do wybuchu frakcyjnych wojen o sukcesję, które by w innej sytuacji niewątpliwie wybuchły. W istocie, nie sądzę, by losem swych dworaków przejmował się premier bardziej niż Polską - a jak się przejmuje Polską, to przez ostatnich osiem lat mamy już chyba na to wystarczająco wiele dowodów. Ucieczka na unijną synekurę jest dziś dla Tuska jedyną drogą, by uniknąć konsekwencji wszystkich cwaniackich zagrywek, którymi przez lata mamił naiwnych Polaków, wszystkich popełnionych z niskich pobudek draństw, zaniechań i błędów. I to nie byle jakiej ucieczki, ale ucieczki wprost do raju! Na synekurę kasującą nawet takie złote dzieci platformy, jak Lewandowski czy Kilian - a przecież skoro tamci wszystko zawdzięczają Tuskowi, czyż nie pora, aby on sam mógł się popławić w luksusach? To jest dopiero, jak mówił kiedyś sam Tusk o sprawowanej wówczas funkcji wicemarszałka Senatu, sposób na rozwiązanie problemów bytowych i socjalnych. Dla każdego, kto obserwuje jego działania, jest oczywiste, że od dawna już główną troską Tuska jest "punktować" nie u polskiego elektoratu, tylko u tych, od których zależy wymarzona nominacja. Czyż inaczej brnąłby wbrew nastrojom społecznym kraju w genderowe brednie, tęczową rewolucję i inne ideologiczne obsesje zachodniego lewactwa? Choćby nie było innych dowodów - a są - ten jeden wystarczy, by mieć pewność, że Donald Tusk wyznaje zasadę "po mnie choćby PiS". Jeśli tylko uda mu się wspiąć na złoty tron "prezydenta Europy", to spustoszenia, które tu po sobie zostawi, nie będą go obchodzić nic a nic, nawet los jego własnych przy... totumfackich, powiedzmy ładniej, też go nie będzie obchodzić nic. Przeciwnie, im większą i bardziej zadłużoną ruinę zostawi następcom, tym lepiej - z wyżyn unijnej kariery będzie potem mógł miotać na nich gromy i przypominać, że kiedy rządził, w mediach mówiono wyłącznie o sukcesach - a teraz, o... A czy ta ucieczka do raju może się udać? Powiem szczerze - pojęcia nie mam. Nie dysponuję wiedzą pozwalającą ocenić, czy demonstracyjne poparcie Wielkiej Brytanii to naprawdę poparcie, czy fragment jakiejś rozgrywki między europejskimi stolicami. Na rzecz Tuska na pewno przemawia fakt, że jest dla Europy "panem nikt". Być może mocarstwa, nie mogąc się dogadać, skłonne są zawrzeć kompromis analogiczny do tego, który przed laty uczynił premierem Polski Hannę Suchocką. Żadna z negocjujących partii nie była wtedy w stanie przeforsować swojego kandydata ani pogodzić się z przeforsowaniem kandydata cudzego i stanęło na figurantce z tylnego szeregu, bo od biedy była do przyjęcia dla wszystkich. Szansą Tuska jest to, że Londyn, Paryż i Berlin popadną w podobny klincz i zechcą wyjść z niego w podobny sposób. A to, że Tusk nie zna języków, jest doprawdy najmniejszym problemem. Tak zwany "prezydent Europy" i tak nie ma nic do gadania. Rafał Ziemkiewicz