Zwłaszcza w kraju takim jak Polska, gdzie katolickim pogrzebem - czy to z przyzwyczajenia, czy dla usatysfakcjonowania rodziny, czy jednak może z nie eksponowanego za życia przekonania - wieńczono ziemską podróż nawet tak głośnych przedstawicieli "antyklerykalnego betonu", jak śp. Jaruga Nowacka. Jeśli się kogoś szanowało, to wypada potraktować taką deklarację, zwłaszcza złożoną w godzinie śmierci, poważnie. Nieboszczka, skoro jasno wyraziła swą wolę, chciała chyba przez to coś powiedzieć. Tak jak i przez uparte ignorowanie zaleceń lekarzy i palenie papierosów do ostatniego dnia, z rakiem płuc i po operacji. Tymczasem pogrzebowe relacje we wczorajszych dziennikach telewizyjnych zdominowane zostały kiczowatym pierdzieleniem rodem z telenowel o niebie, w którym się noblistka spotka z Ellą Fitzgerald, i w ogóle, "gdzie ty teraz jesteś, Wisiu"... Ku..., nie ma mnie nigdzie, powiedziałam przecież wyraźnie!!! Gdyby nieboszczka miała ochotę uchodzić za obecną w niebie, gdyby tylko zachowała w tej kwestii taktyczne milczenie, salon ma dość swoich księży-patriotów, którzy odprawiliby egzekwie nie pytając absolutnie o żadne kanoniczne wskazania czy przeciwwskazania. Tak jak to było z Bronisławem Geremkiem, którego narcybiskup Życiński ochrzcił był w trumnie na użytek salonowego piaru, ani dbając o fakt, że zasłużony polityk całe życie deklarował się jako ateusz. A co tam. Żyjemy nie tylko "w czasach, kiedy Adam Michnik wybornie znał się na poezji", jak to ujął Poeta, mniej znany - co wcale nie znaczy, że gorszy - od Szymborskiej, ale też, kiedy decydował on o tym, kogo święty Piotr ma wpuścić do nieba. Najmodniejszy ostatnio ksiądz Boniecki nadałby się do takiego pośmiertnego upupienia Szymborskiej wspaniale. Przepraszam, ale jakoś mi się wiąże właśnie on z tym tematem odbierania ostatecznym wyborom znaczenia, nie tylko przez "krakówkowatość". W końcu medialne "halo" zbuntowanego marianina wzięło się właśnie z ochoczego dopasowania się przezeń do oczekiwanego przez - jak to niegdyś nazwała Kinga Dunin: "dominujący dyskurs medialny", w skrócie DDM - wyobrażenia o księdzu, jaki "może być". Bo ksiądz też może być glamur, ale tylko jeśli to poczciwy, odrealniony staruszek, który rozgrzesza hurtowo i ple-ple-ple pitoli, że Jezus wszystkich kocha, wszystko wybaczy, i w ogóle, rób co chcesz, a on cię i tak zbawi, nawet jeśli sobie tego wyraźnie nie życzysz. Zbawi i Palikota, i Nergala, i małą Madzię, i jej morderców, żeby sobie wszyscy razem bujali na chmurce z białymi skrzydełkami i harfami, razem z Szymborską i Ellą Fitzgerald, nucąc "We Are The World". Pitu-pitu, ple, ple, ple. A dla przeciwwagi dla księdza-głupka weźmiemy głupka-satanistę, który, jak właśnie przeczytałem w wyznaczającej tryndy glamuru gazecie, zamyka konto na fesjbuku, bo go razi "zła atmosfera". Czciciel zła, który obrażony na złą atmosferę zabiera zabawki i opuszcza piaskownicę, oczywiście tylko na chwilę, bo przecież szoł mast goł on! Gutaperkowy lucyferek po cztery dziewięćdziesiąt dziewięć plus VAT - kwintesencja DDM-u. Możesz być prawicowcem, byle takim, jak Aleksander Hall czy Tomasz Wołek, co się zawsze entuzjastycznie zgadza z prawicowych pozycji z kim trzeba, i na kogo trzeba pluje. Możesz i lewicowcem, byle takim jak Palikot czy Miller, co w imię sprawiedliwości społecznej głosi potrzebę niskich podatków i stabilności budżetowej. W ogóle, bądź kim chcesz, bylebyś się nie wychylał. W tym żałosnym świecie liberalno-konserwatywno-socjal-demokratycznej obrazowanszcziny, niewierzących, ale z przyzwyczajenia praktykujących antyklerykałów, tych wszystkich wykształciuchów lewicujących, ale tylko do tej granicy, za którą lewicowanie miałoby cokolwiek zacząć znaczyć, nic nie jest naprawdę ani na poważnie, i nic nie pociąga żadnych konsekwencji. Jak w intensywnie reklamowanym filmie Małgorzaty "Małgośki" Szumowskiej (przyznaję, że po przejmujących "33 scenach z życia" wybrałem się z nadzieją na coś naprawdę - rozczarowanie straszne!). Dziewczynki się puszczają, bo lubią kaskę - "no i co? No i pstro, a myślałby kto, że coś". Umowna pani domu trochę im zazdrości, aż z tej zazdrości gotowa jest obciągnąć nawet własnemu mężowi, ale jej przechodzi. Dziewczynkę dopadł wprawdzie zboczeniec i zgwałcił butelką, ale popłakała trzy sekundy i już jest znowu uśmiechnięta, glamur i OK. Druga się pokłóciła z mamą, ale się pogodzą. Rano już wszystko jest OK. Najważniejsze, że film kręcono w Niemczech i Francji (cholera wie dlaczego, skoro cały się dzieje w kuchni, dwóch sypialniach i trzech kiblach), że na premierę przyjechała sama Juliette Binoche, i że było glamur. Wykształciuch będzie zachwycony. A ja się jednak będę upierał, że są rzeczy, które są na poważnie. Śmierć jest na poważnie, mimo wszystkich starań blablającego i pleplejącego DDM-u, i poezja jest na poważnie. Pani Szymborska nie była wielka, ale jej poezja była. Przez siebie samą, nie przez jakiegoś tam zakichanego Nobla. Nobel to polityczna gra, to politpoprawność, piar i takie tam. Jeśli ktoś myśli, że Ewa Lipska jest gorszą poetką od Szymborskiej, bo nie ma Nobla, albo że Tadeusz Różewicz jest gorszym poetą od Miłosza, bo nie ma Nobla, albo że Herbert... Krótko mówiąc, kto tak sądzi, jest płytkim idiotą. (Ale fakt, że Adam Zagajewski jest poetą coraz marniejszym, bo mu za bardzo na tym zakichanym Noblu zależy). Do cholery, niech to, co jest na poważnie, zostanie uszanowane! Niech zostanie uszanowana i wiara katolika, i niewiara ateisty. Niech pozostanie cokolwiek takiego, czego się nie przerabia na puszkowaną karmę dla przeżuwaczy. Koniec i bomba, mać, aż już mi się nie chce mówić, jaka - a kto łyka te tryndy i glamury, ten trąba! Rafał A. Ziemkiewicz