Brakuje mi tylko jednego - że Kaczyński korzysta tu z precedensu, który parę miesięcy wcześniej zrobił Tusk. Myślę o idiotycznej uchwale, w której sejmowa większość stwierdzała, że jakkolwiek przyjmuje traktat w wersji, jaka została wynegocjowana w poprzedniej kadencji, czyli z tzw. protokołem brytyjskim, to "ma nadzieję", iż kiedyś się to zmieni. Wynikało z tego dokładnie tyle samo, co z kaczyńskich preambuł, po prostu Tusk postanowił takim kwitkiem uspokoić środowisko "Gazety Wyborczej" i "Polityki", dokładnie tak samo, jak teraz Kaczyński próbuje spacyfikować radiomaryjców. Tylko że, jak należałoby dziś przetłumaczyć stare przysłowie o wojewodzie i szlachcie na zagrodzie - co wolno Tuskowi, to nie prawicowemu oszołomowi. Są dwa powody, dla których, skoro politycy zabrnęli w ślepy zaułek, nie powinni iść na żaden kompromis. Po pierwsze - ustawa, której żąda PiS, będzie w każdym wypadku złym precedensem. Jeśli dziś Sejm przegłosuje zakaz odstępowania w przyszłości od zapisów traktatu - to jutro jakiś cymbał zgłosi projekt ustawy, która na przykład zabroni przyszłym Sejmom po wsze czasy przyjmować praw godzących w prawa pracownicze, albo w najbiedniejszych, albo w cokolwiek tam. Nie o to chodzi, żeby takie ustawy miały jakąś moc sprawczą, tylko o to, że upowszechnią się tak samo, jak zwyczaj ciągłego składania przez opozycję wniosków o wotum nieufności, nie mających żadnych szans zdobycia większości, po to tylko, żeby poprzemawiać sobie do kamer. Nasza polityka bowiem to w coraz większym stopniu pic. W normalnym kraju demonstruje się pod parlamentem, a w parlamencie politycy zajmują się konkretami. U nas zaś właśnie parlament to teatrzyk, w którym politycy grają role ludzi zatroskanych o różne sprawy i demonstrują troskę o wyborców. Czasem wprawne ucho usłyszy zgrzyt, świadczący, że prawdziwe życie jest gdzie indziej, że naprawdę dzieje się tam, za kulisami. Ale na co dzień ma przed oczami pajacowanie i pic. To, co wyrabia się wokół traktatu, który wszyscy, jak zapewniają, chcą ratyfikować, i właśnie dlatego traktat może upaść, to przykład kliniczny. A drugi powód - jeśli traktat upadnie w Sejmie, to będzie przedmiotem referendum. Co z wielu względów wydaje się słuszne, godne i sprawiedliwe. Niestety, idę o zakład, że przy całej swej kłótliwości politycy zgodzą się co do jednego, że traktat to sprawa zbyt poważna, aby pozwolić o niej decydować narodowi. To będzie ich kolejna rola - rola ludzi odpowiedzialnych. Równie udawana jak każda inna.