Czysta lepperiada - i nie byłoby powodu się "aktorami prowincjonalnymi" i ich rozróbą przejmować, gdyby w sprawę nie wdały się potężne media, przenosząc ją na forum ogólnokrajowe, a nawet międzynarodowe. Wybór przez komisję konkursową Cezarego Morawskiego uczyniono propagandową osią narracji o "niszczeniu w Polsce demokracji" i "wolności" przez PiS. Znaleźli się nawet osobnicy, w typie pana odrażającego Jacka Poniedziałka, gotowi z tym szajsem jeździć na Zachód i wygłaszać do jego zdumionych mieszkańców dęte apele, że w Polsce "powtarza się rok 1933", a ów teatrzyk jest "ostatnią redutą obrony wolności przed reżimem". Piszę wprost: szajs, bo dokładnie z tym mamy do czynienia. Województwem dolnośląskim nie rządzi wcale PiS, ale, jak zresztą prawie wszystkimi województwami w Polsce, PO. Nikt nie próbuje narzucić teatrowi jako szefa, bo ja wiem... Bartłomieja Misiewicza czy Joachima Brudzińskiego. Konkurs na dyrektora wygrał człowiek w żaden sposób nie związany z PiS ani żadną organizacją poza ZASP - wybitny aktor, z czterdziestoletnim doświadczeniem zawodowym. Nazywanie go przez antypisowskich propagandystów "aktorem z telenoweli" to bardzo typowa dla nich podłość - równie dobrze mogliby Marka Kondrata nazywać "panem z reklamy banku", gdyby nie to, że Kondrat akurat jest "ich": wierny swej znakomitej roli w "Dniu Świra" tupta na kodowskich marszach i niczym Sacha Baron Cohem jako Borat czy Bruno, udziela wywiadów o Kaczyńskim jako Adaś Miauczyński. Wracając do Morawskiego, wystarczy zajrzeć do biogramu w Wikipedii, żeby zobaczyć, że mamy do czynienia z aktorem Huebnera, Wajdy i Zanussiego, wykładowcą Akademii Teatralnej i Uniwersytetu Muzycznego, dyrektorem międzynarodowego festiwalu teatralnego i tak dalej. Poniewierając nowym dyrektorem hucpiarze taktownie nie wspominają, że poprzedni, który za całą aferą stoi, stanowiska nie utrzymał nie dlatego, że złośliwie wprowadzono do wymogów konkursowych wyższe wykształcenie, tylko dlatego, że został posłem u Ryszarda Petru. A jako poseł nie może być szefem instytucji samorządowej - swego czasu PO użyła tego zapisu do "wygaszenia" mandatu dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego, Jana Ołdakowskiego. Jestem tylko skromnym magistrem polonistyki i autorem raptem dwudziestu kilku książek, w tym zaledwie około dziesięciu prozatorskich - nikt nie musi wierzyć w to, że się znam na sztuce. Moim skromnym zdaniem jednak Krzysztof Mieszkowski to klasyczny artysta-cwaniak, teatralny odpowiednik różnych chałturników, którzy załapawszy się na stosowną legitymację związku twórczego doją kasę za wystawianie "instalacji" z kilku kawałków złomu czy obieranie w galerii ziemniaków. To moja subiektywna ocena jego dokonań, natomiast faktem bezdyskusyjnym jest, że dyrektorowanie Mieszkowskiego miało dwie niezmienne cechy: nieprzejrzystość finansów i nieustannie narastające długi teatru, oraz, gdy ktokolwiek z uprawnionych do tego władz próbował jego finansowe sprawki skontrolować, urządzaniem hucznych manifestacji pod hasłem "prześladowania kultury", ograniczania swobody wypowiedzi, zagrożenia dla wolności i tak dalej - pierwsza taka miała miejsce, jeśli pamiętam, w roku 2007, kiedy to władze województwa (też platformerskie, jak dziś) upomniały się o milion czterysta tysięcy deficytu w teatralnej kasie. Metoda okazała się skuteczna, bo minister Zdrojewski pod naciskiem "środowisk kulturalnych" pękł i sypnął kasą podatników na dalsze eksperymenty artystyczne. Z czasem, w miarę robienia kolejnych długów (w roku ubiegłym ujemny bilans teatru zamknął się w kwocie 600 tysięcy peelenów) Mieszkowski metodę trzymania się na dyrektorskim stołku znacznie udoskonalił, czego przykładem była akcja rozpuszczenia plotek, że podczas premiery kolejnego spektaklu będą się na scenie bzykać live "aktorzy" z pornosów i sprowokowanie w ten sposób do pochopnej wypowiedzi ministra Glińskiego, by potem pławić się w medialnych materiałach o tłumieniu przez pisowski reżim wolności. Krótko mówiąc, oprócz dość typowego artysty-cwaniaka, mamy też w osobie posła Nowoczesnej do czynienia z utalentowanym politycznym hochsztaplerem. Najbardziej ciekawi mnie, jaki odsetek wśród ludzi popierających jego "walkę o wolność" stanowią ci, którym jakaś część z owych wyrabianych przez byłego dyrektora deficytów przykleiła się do palców - a jaką "pożyteczni idioci" oraz maniacy ogarnięci nienawiścią do PiS. Który co prawda z całą sprawą nie ma nic wspólnego, ale tak wytrawny hucpiarz jak Mieszkowski oczywiście zręcznie wmontował swe interesy w kodowską histerię. Uważam jednak, że wyniesienie tej żenującej, cwaniackiej awantury na forum międzynarodowe, podczas liczącego się festiwalu teatralnego Bazylei, bredzenie tam podniosłych idiotyzmów zrównujących dzisiejszą Polskę z rządami Hitlera, a wszystko to obliczone na kompletną nieznajomość sytuacji obecnych tam wpływowych w środowiskach teatralnych, ale zupełnie nic nie wiedzących o Polsce osób, to był ten jeden krok za dużo, przekroczenie granicy, na przekraczanie której żaden uczciwy człowiek nie powinien pozwalać. Wszystkie osoby zaangażowane w tę podłość powinny być wylane na zbity pysk z jakichkolwiek pełnionych za publiczne pieniądze funkcji, poddane towarzyskiemu i zawodowemu ostracyzmowi oraz surowo potępione. Czy tak się stanie? Nie mam złudzeń. Zbyt daleko zaszła degeneracja "elit" III RP, dla których wyznacznikiem smaku i poziomu stały się bluzgające na kodowskich portalach wzbogacone handlary, spalone ondulacją i solarium, a za szczyt wykwintnego gustu mające imitację lamparcich cętek. Hucpiarze jeszcze zostaną w swym środowisku bohaterami. Jak każdy, kto w jakikolwiek sposób napluje na znienawidzonego Kaczyńskiego.