I wcale nie dlatego tak nie można powiedzieć, że to nieprawda. Gdyby można było mówić tylko prawdę, to niektóre wciąż wpływowe media musiałyby się zamknąć na kłódkę i wystawić na licytacje. Prawda nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi o latami budowany i ugruntowany w społeczeństwie wizerunek wroga, tworzony swego czasu także przez samego Tuska. W głowy Polaków, szczególnie owych "lemingów", które szczególnie się na propagandę obozu pomagdalenkowego otworzyły, wtłaczano latami obraz Kaczyńskiego jako nieporadnego przygłupka, który nie ma konta w banku ani prawa jazdy, mieszka z mamą, bo sam by sobie nie poradził ze zrobieniem wokół siebie najprostszych rzeczy, i tylko, pełen zawiści i frustracji, nienawidzi ludzi sukcesu, którzy te konta, samochody i sukces życiowy mają, i knuje, jak im zaszkodzić. A tu nagle - obsesja pieniędzy! Dlaczego w takim razie człowiek, wokół którego polska polityka kręci się od dwudziestu pięciu lat, i który od trzech lat rządzi krajem jak chce, żadnych pieniędzy się nie dorobił, mieszka w peerelowskim klocku, i nawet na leczenie matki musiał pożyczać, co mu te same media, dziś bredzące o "prezesie-deweloperze", skrupulatnie i szyderczo wyliczały? I jeśli majątek fundacji, którą zarządza, ma być uważany za jego własny majątek (w takim razie, nawiasem, za ogarniętego "obsesją pieniędzy" bogacza trzeba też uznać żyjącego w kawalerskim mieszkanku Michnika), to na co siedemdziesięcioletni już prawie "prezes-deweloper" czeka, żeby zacząć tego majątku używać? Zbudować sobie pałac, jeździć po kurortach, pławić w luksusach, urządzać orgie w stylu lubieżnego seks-Stefana - przecież zegar tyka, a spadkobierców nie ma. Chyba, że chce nas Tusk przekonać, iż prezes PiS, jak Lemowski konstruktor Klapaucjusz, ma jedną tylko w życiu radość, a to wysypać od czasu do czasu kilka worów złota i solidnie się w nim wytarzać. Sztuka pijaru - także czarnego pijaru - ma swoje prawa. Prawda nie zobowiązuje do niczego, ale jednak się liczy, w tym sensie, że wizerunek, który dla propagandowych celów budujemy, musi się jakoś mieć do tego, co poddany pijarowskim zabiegom odbiorca widzi i słyszy. Jeśli zanadto się z rzeczywistością rozchodzi, a na dodatek, sami potwarcy nie mogą się zdecydować, czy zohydzają kogoś jako ascetycznego, gomułkowskiego piernika, czy jako tarzającego się w forsie sybarytę, to sprawa się rypie koncertowo - tak właśnie, jak dęta przez media "Agory" rzekoma afera spółki "Srebrna". Czy ludzie, którzy tę "aferę" ogłosili i grzeją wbrew wszelkiemu rozumowi, ogłaszając groteskowe "dowody" tego rodzaju, że ktoś podjął z własnego konta 50 tysięcy złotych, nie rozumieją tego? No dobrze, Jarosław Kurski, nie mówiąc o jego podwładnych, może nie rozumieć. Ale Tusk? Oczywiście, że rozumieją. Brną w to, bo popadli w desperację. Do wyborów zostało kilka miesięcy, odpalono już tyle kampanii, które miały PiS zniszczyć, sam PiS, powiedzmy sobie szczerze, też robił co mógł, by starającym się go skompromitować, wyjść naprzeciw - i co? Tak, jak w wyborach miał Kaczyński prawie 38 proc., tak dziś ma mniej więcej 40. I nie sposób do niego doskoczyć. Rozpaczliwe próby sumowania drobnych elektoratów niepisowskich nie dają nic, bo to jak czerpanie wody dziurawym garnkiem - kiedy dokleja się do PO kolejne szyldy, te, jak Nowoczesna, przestają cokolwiek znaczyć, a poparcie dla PO się praktycznie nie zwiększa; aż nagle wyrasta pod bokiem jakiś Biedroń i to on zgarnia to, co się Schetynie wydawało, że dołączył do swojej koalicji. Lamenty nad końmi, drzewami, dzikami, konstytucją, sądami, straszenie, że Ziobro internet zabierze, że będą kobiety wsadzać za każde poronienie, że nas Niemcy z Europy wyrzucą i Putin zje, szczucie na miesięcznice smoleńskie i państwowe media, obiecanki, że skończymy z tym socjalnym rozdawnictwem, i że rozdamy jeszcze dwa razy więcej niż Kaczyński - wszystko [---], by zacytować Kubę Sienkiewicza. Desperacja. W desperacji nie ma lepszego pocieszenia, niż wmówić sobie, że klapa jest sukcesem. Tę przysługę postanowił oddać "totalnej opozycji" Michał Kamiński, tworząc teorię "tysiąca kamieni". Zwizualizował on bój z PiS jako polowanie na mamuta - pierwotni ludzie niby nic nie mogli takiemu mamutowi zrobić, ale rzucali w niego kamieniami, i jeden, drugi, setny kamień nic, ale wreszcie po którymś trafieniu mamut słabł, i w końcu padał. Jego metaforę powtórzyła w telewizji była premier Ewa Kopacz, i było to szeroko przez sympatyków PiS cytowane, bo Kopacz z właściwą sobie erudycją kazała jaskiniowcom polować nie na mamuta, a na dinozaura. Wszyscy oczywiście wiedzą, ale ponieważ czytają mnie także, w poszukiwaniu "mowy nienawiści", antysemityzmu i homofobii, pracownicy "Wyborczej" , "Newsweeka" i innych oko-presów, wyjaśnię, że od zagłady dinozaurów do pojawienia się pierwszych pra-ludzi minęło kilkadziesiąt milionów lat. Ta metafora jest o tyle zwodnicza, że w istocie oskarżenia, którymi bezustannie i ze wszystkich stron obrzucają PiS media i politycy "opozycji totalnej" to nie tyle kamienie, co jakieś pecyny - grudy błocka, krowie kupy i kozie bobki. Owszem, brudzą one wizerunek partii rządzącej, ale go nie uszkadzają. Bardziej natomiast brudzą, czy raczej ośmieszają, babrzących się w tych substancjach myśliwych. Pijar, powtórzę, także ten "czarny", ma swoje zasady. Niektóre z nich są tożsame z oczywistymi prawdami życiowymi. Na przykład, że lepiej zrobić coś raz a dobrze, niż wiele razy nieskutecznie. Lepiej mieć jedną prawdziwą bombę, niż tysiąc niewypałów. W istocie, obrzucanie pisowskiego dinozaura tysiącem kozich bobków ma pewien skutek, ale odwrotny od prorokowanego przez Kamińskiego: ośmiesza obrzucających. Kolejne absurdalne czy fałszywe oskarżenia wywołują raczej wrażenie, że najwyraźniej na tego Kaczyńskiego naprawdę nic nie ma, skoro tak go obskakują ze wszystkich stron, atakują, czym popadnie i oskarżają o wszystko - i wszystko się okazuje nieprawdą. Oczywiście, żelazny elektorat PO ma charakter tożsamościowy i łyka wszystko - dyżurne lemingi, opaskudzające mi media społecznościowe swoimi głupimi komentarzami, nie widzą sprzeczności, pisząc na jednym oddechu, że Kaczyński kręci miliardowe biznesy w rajach podatkowych, i że wstyd by go było posłać za granicę, bo zgubiłby się na lotnisku (może to zresztą nie lemingi, tylko zwykłe płatne zombie z peowskiego agitpropu, tego w internecie nigdy nie wiesz). Ale tego żelaznego elektoratu nie ma PO dość, by roić o powrocie do władzy - i na dodatek ma on już tak dość Schetyny, że gotów uciec nawet do "Pana Czesia" z kabarecików Lipińskiej, bo w ten wzorzec doskonale wpasował się Robert Biedroń. Stąd ta desperacka wiara w powrót Tuska. Wiara, którą sam Tusk rozgrywa we właściwy sobie sposób, cynicznie i po cwaniacku - może wrócę, jak mnie będziecie błagać, ale nie wiem, najpierw wygrajcie wybory, to zobaczę, czy mi się opłaca. Na razie mogę patronować. Ale nie PO ani koalicji, czemuś nowemu. Jakiemuś nowemu, bezpartyjnemu ruchowi opartemu na samorządowcach (tylko po co tworzyć nowy ruch - przecież to PO jest bezpartyjnym obywatelskim ruchem opartym na samorządowcach, czy nawet jej założyciel już o tym zapomniał?). I jakiejś bezpartyjnej liście do Senatu, liście nie polityków, ale ponadpartyjnych autorytetów. Ta ostatnia zapowiedź Tuska szczególnie pobudziła mą wyobraźnię. Tak, widzę oczyma ducha taką listę autorytetów, od razu zacząłem ją w myślach układać: Daniel Olbrychski, Krystyna Janda, Agnieszka Holland, Jerzy Stuhr z synem, Wojciech Sadurski, Maria Nurowska, Waldemar Kuczyński, Eliza Michalik, Marcin Matczak... Widzę to. Ludzie kultury, nauki, autorytety moralne, niekwestionowane, ponad podziałami, bezstronne... Kandydatur jest więcej, kto chce pomóc w dziele budowania nowego, ponadpartyjnego ruchu, może zgłaszać swoje propozycje - najlepiej na poste-restante: "Donald Tusk, Bruksela, Komisja Europejska, szatnia".