Większość kapłanów i wyznawców michnikowszczyzny ma to niejako we krwi, rozumie rzecz samą przez się mocą kulturowego nawyku: pewne zasadnicze sprawy, poglądy i zamiary zachowujemy dla siebie, bo szeroka, ciemna masa jeszcze do ich przyjęcia nie dojrzała. A wyżej wymienieni nie rozumieją, dlaczego by nie mieli mówić na głos tego, co przecież jest jedynie słuszne - i tym sposobem od czasu do czasu otwartym tekstem ogłaszają, co się w owych środowiskach naprawdę myśli. Za to ich lubię. Tak oto właśnie profesor Hartman objaśnił na stronach macierzystej "Polityki" przyczyny kultu Owsiaka. Że nie pomoc dla chorych dzieci go tu kręci, ba, ta go nawet nieco irytuje, bo stwarza sytuację przymusu, moralnego szantażu, że kto nie popiera, ten bez serca. W Wielkiej Orkiestrze podoba mu się, że to "jedyne suwerenne święto narodu [! - RAZ] polskiego, bez ani skrawka miejsca dla dziękczynień, mszy, kadzidła i Jana Pawła II". I unosząc się w zachwycie nad "świeckością" tego karnawału, którego wodzirejem jest "apostoł świeckości" Jerzy "Jurek", oznajmia nasz wojujący ateista: "rzucam na WOŚP na złość Kościołowi! Amen, czyli siema!" Cóż, pan profesor-etyk (zawsze mnie, szczerze mówiąc, ten zawód śmieszył: profesor od etyki - czyli co, świecki ksiądz, który dogmaty, co dobre, a co złe, ustala "naukowo"?) dokładnie potwierdza rozpoznanie, które od lat nieśmiało przebija się po umownej prawej stronie polskiego życia politycznego. Z tym, że ludzie pobożni nie umieli tego ująć w słowa tak trafnie, jak pan profesor. Czuli, że im coś w tej z pozoru tak bezsprzecznie wspaniałej działalności charytatywnej Owsiaka śmierdzi, ale nie byli w stanie w przekonujący sposób wyartykułować, co. Z jednej strony - no tak, chore dzieci, się pomaga, się zbiera pieniądze, się daje na aparaturę medyczną, się aktywizuje do wolontariatu młodych... Nie sposób zaprzeczyć. Ale z drugiej - ten jazgot rządowych i prorządowych mediów, ta skwapliwość, z jaką włącza się w robienie charytatywnego cyrku każdy organ państwowej i samorządowej administracji, wojsko, policja, państwowa poczta, straż pożarna, wszystkie możliwe służby, ci skaczący spadochroniarze, latające F-16, całodniowe transmisje, telełącza, fajerwerki, wszystko to przecież w normalnym człowieku musi budzić co najmniej podejrzliwość. Ale nawet na najmniejszą podejrzliwość nie można sobie pozwolić, bo kto śmie wątpić, ten najwyraźniej żałuje pieniędzy chorym dzieciom, więc zaraz go zgnoją jako prawicowca, pisowca, oszołoma, wroga i siewcę nienawiści. Szlachetny cel całego tego cyrku immunizuje go na wszelką podejrzliwość, wszelką krytykę. No i wreszcie pan Hartman jasno i wyraźnie ujmuje istotę sprawy. Czy ci wszyscy prezesi, ministrowie, burmistrzowie i wojewodowie, redaktorzy naczelni i dyrektorzy, których decyzje zrobiły z Orkiestry megawidowisko i wydarzenie polityczne, naprawdę tak bardzo się przejmują losem chorych dzieci? Może, choć nie sposób nie zauważyć, że skoro tak ich ciągnie do dobra, to mogliby je czynić także przez resztę roku i w innych sprawach, a jakoś tego nie widać. Ale ja sądzę, że oni w akcji Owsiaka bezbłędnie dostrzegli szansę na zrobienie właśnie tego, co Hartman nazywa po imieniu: świeckiego święta III RP. Nie-patriotycznego, nie-katolickiego, mówiąc krótko, nie-prawicowego. Fajnego święta dla fajnopolaków, święta dla nowej władzy, integrującego wokół niej. Czy to coś nowego? Skądże. Moje pokolenie pamięta z dzienników telewizyjnych, a młodsze znać powinny z filmów Barei, pojęcie "nowa świecka tradycja". To właśnie ma przecież na myśli profesor Hartman, prawda? Owsiak i jego orkiestra to właśnie "nowa świecka tradycja", dużo skuteczniej wprowadzona do powszedniego obiegu niż kiedykolwiek się to udało "władzy ludowej", bo jakie dodatkowe intencje przyświecały nagłośnieniu i praktycznemu przejęciu akcji charytatywnej przez państwo, nie mówiono wprost. W końcu żeby rzecz się mogła udać, to znaczy, aby co roku ogłaszać można było rekord, trzeba, aby do puszek dorzucali się też wierni wychodzący ze mszy. Czy Jerzy Owsiak świadomie w tym tworzeniu "nowej świeckiej tradycji" uczestniczy, czy po prostu mało go obchodzi, skąd płyną pieniądze, skoro płyną na szczytny cel? Nie mam pojęcia. Może w ogóle nic nie zauważa. Człowiek tak pompowany przez wszystkie media, tak kreowany na świeckiego świętego, nieuchronnie musi popadać czasem w kabotyństwo, i niektóre wypowiedzi "Jurka" wskazują, że tak się właśnie dzieje. A pozaorkiestrowa działalność Owsiaka, zwłaszcza to, co urządza na "Przystanku Woodstock", to po prostu czysta indoktrynacja w służbie establishmentu i władzy III RP. Wystarczy przejrzeć listę gości, którzy dokonują ideologicznych szkoleń w ramach jego woodstockowej "akademii" - ani jednej osoby, która by wychyliła się kiedyś choć o włos z poglądem odstającym od jedynie słusznego. Niby wesoła rockowa zabawa, na którą młodzi ludzie z zabitej prowincji pchają się jak koty do waleriany, ale jak bliżej popatrzeć, silnie kojarząca się z zetesempowskim obozem szkoleniowo-ideologicznym ze starego filmu "Jak żyć?". No, ale niech kto spróbuje mieć do świeckiego świętego jakiekolwiek pretensje o cokolwiek! Moje córki też kwestowały, razem z cała szkołą - trudno im zakazać, skoro wszystkie inne dzieci mają uciechę. Też, jako klajniak, chodziłem ze szkołą na pochody, widząc w tym tylko baloniki, kiełbaski i ogólnie rozumiany "fun" (jak na tamte realia, ma się rozumieć). W nagrodę dzieciaki dostały jakieś bonusy czy startery od reklamującej się Owsiakiem telefonii komórkowej. Bo z roku na rok nowa, świecka tradycja, krzepnąc i wrastając w życie publiczne III RP, profesjonalizuje się także jako przedsięwzięcie marketingowe. Poza świeckim świętem, jedynym wolnym od bogoojczyźnianych skojarzeń, które tak cieszy profesora Hartmana, udało się też wylansować czerwone serduszko jako silny "brand". Można nim teraz wspomagać sprzedaż telefonów na kartę i internetu bezprzewodowego (oczywiście, tylko w celu "pomagania przez cały rok"), można reklamować i proszek do prania (złotówka od każdego pudełka na całoroczną pomoc), można i wszystko. Tylko właściwie po co poprzestawać na wspomaganiu przedsięwzięć cudzych? Czyż nie lepiej byłoby potęgę orkiestrowego brandu zużyć na interes należący do Orkiestry od początku do końca? Czemu nie założy WOŚP własnej telefonii komórkowej, albo nie wybuduje jakiegoś spa czy kompleksu wypoczynkowego w atrakcyjnym miejscu, nie stworzy swojej linii produktów... A może na przykład kasyno? Się ma rozumieć, w celu tym skuteczniejszego pomagania potrzebującym przez cały okrągły rok? Rafał Ziemkiewicz