Porzućcie wszelkie nadzieje, którzy w to wdepnęliście, jak by to ujął Dante, gdyby żył w III RP. Prawda jest inna. Obie strony nie są bez winy, ale to rządząca Platforma i jej medialne zaplecze świadomie i cynicznie czynią osią debaty publicznej wojnę, obliczoną na całkowitą eksterminację nie tyle nawet Kaczyńskiego, co znienawidzonego "polskiego ciemnogrodu", którego stał się on symbolem i ucieleśnieniem - tak, jak w zamierzchłych początkach tej wojny byli nimi "cham z siekierą" Wałęsa i "endecki fanatyk" Niesiołowski. Współwina lidera PiS polega tylko na tym, że ten podział przyjął, wchodząc w rolę Emanuela Goldsteina III RP ("młodym wykształconym z dużych miast" doradzam: guglać "1984, Orwell"). Zrobił to z zamiarem zebrania na sobie całej nienawiści establishmentu, w nadziei, że w pewnym momencie obróci się ona przeciwko niemu, skutkując czymś w rodzaju "drugiego Sierpnia", czyli przełomem na miarę węgierskiego zwycięstwa gnojonego we wszystkich mediach przez 8 lat Wiktora Orbana. Wyważenie, na ile ta współwina jest ciężka, zależy od odpowiedzi na pytanie, czy PiS miał inne wyjście; tutaj tej kwestii rozwijał nie będę. Sądzę, w każdym razie, że władza (rozumiana szeroko: i ta zarządzająca "bazą", i ta od "nadbudowy" - guglać "marksizm") uważa ten scenariusz za prawdopodobny i stąd między innymi jej narastająca frustracja. Użyto już wszystkich możliwych armat, a "Polska ciemna" nadal istnieje, nie idzie w rozsypkę, Kaczyński zaś wydaje się niezatapialny. PO trzyma już całą władzę, "dorzyna watahę" w państwowych mediach, opanowuje kolejne instytucje, rząd próbuje nawet "na rympał", w sposób godny Łukaszenki, zrenacjonalizować "Rzeczpospolitą", nie dbając o szkodę wizerunkową na Zachodzie i możliwe ogromne odszkodowania, jakie po takim kroku zasądziłyby sądy europejskie. Logika wskazywałaby, że to raczej zwolennicy PiS powinni z frustracji wariować, a ostatnie sympatyzujące z nim media dawać upust rosnącej furii - a jest odwrotnie. Realizuje się stalinowskie wskazanie, że "walka klas zaostrza się w miarę postępów socjalizmu". Im bardziej Platforma zwycięża, tym bardziej zaostrza się atak na coraz bardziej zepchniętą do okopów Świętej Trójcy opozycję (guglać "Krasiński"). Proszę, spróbujmy wziąć sprawę na zdrowy, chłopski rozum. To jedyne, co nam zostaje. Na przykład: grupa ludzi nie chce odejść spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu, modlą się tam, palą znicze, nie chcą zakończyć żałoby. Uważacie ich za wariatów? No dobrze, to niech tam sobie wariaci stoją. Drobna niewygoda, ale w sumie, cóż za problem ich omijać. W końcu zaczną się mrozy, to sobie pójdą. Tymczasem okazuje się, że ten krzyż to największy problem państwa! Pierwsza i najważniejsza kwestia, jaką ma się zająć nowy prezydent. Fakt, że on tam wciąż stoi, to dowód kryzysu państwa, słabości władzy, którą trzeba wreszcie przemóc. Dopóki stoi krzyż, nie ma mowy o żadnych reformach, nie ma mowy o skutecznym rządzeniu; wszystkie ośrodki władzy są wprawdzie w jednym ręku, ale grupka dewotek pod krzyżem przeszkadza. Albo, proszę się zastanowić: "Kaczyński, radykalizując ton, sam skazuje się na marginalizację". Tak to diagnozują jednogłośnie wszyscy przywoływani w mediach politolodzy czy socjolodzy, z Markiem Migalskim włącznie. Kaczyński podważa demokratyczną legitymację władz państwa, podważa w ogóle demokrację? No to przecież - z punktu widzenia rządzących - świetnie! Polacy są zdecydowanie za demokracją, odrzucają radykałów, więc radykalny antypaństwowy Kaczyński to po prostu spełnienie marzeń władzy. Niech się marginalizuje, świetnie, można już przestać się nim zajmować, pomyśleć wreszcie o reformach, o poprawie swojego losu, zapytać władzę, gdzie te cuda. Prawda? Więc dlaczego - no proszę, niech mi ktoś z tamtej strony spróbuje odpowiedzieć - dlaczego im Kaczyński się bardziej marginalizuje, tym jest groźniejszy? Dlaczego, zamiast oddychać z ulgą, darzycie go z tego powodu jeszcze większą nienawiścią i tym bardziej uważacie, że zanim go władza nie zniszczy, nie wypali po nim ostatniego śladu, to nic się nie da dobrego z Polską i dla Polski zrobić? Nie wiecie? Oczywiście, że nie wiecie. A ja wiem. Nie jest mi wcale z tą wiedzą dobrze, bo nie umiem jej przekuć na jakiś konkretny czyn. Ale mogę się nią podzielić. Przynajmniej tyle zrobię, żeby w przyszłości mieć coś na usprawiedliwienie przed swoimi dziećmi. Raz jeszcze przywołam to badanie Eurostatu sprzed kilku lat, na które często się powołuję, bo stanowi ono klucz do zrozumienia polskiego nieszczęścia. We wszystkich krajach Europy proszono badanych o przyporządkowanie 10 cech, ich zdaniem, najbardziej typowych dla danego narodu. Polacy byli jedynymi, którzy sobie samym przypisali wyłącznie cechy negatywne. Nawet Niemcy i Austriacy zobaczyli w nas coś dobrego. My sami - nic. Typowy Polak, zdaniem Polaka, jest głupi, leniwy, brudny, fanatyczny, zawistny i tak dalej. Klinicznie zaniżona samoocena, właściwie - nienawiść do samego siebie. Każdy lekarz, mając pacjenta z takimi objawami, natychmiast wsadziłby go w kaftan, bo facet zaraz sobie zrobi krzywdę. A tymczasem u nas wpływowe media jeszcze pracują nad pogłębieniem tej choroby. Polak otwarty na media walony jest stale w łeb "pedagogiką wstydu", stale jest pouczany, żeby się nie nadymał narodową godnością, bo nie należy mu się żadna godność, przeciwnie, jest dziwolągiem, kompromitacją, jego historia to stek wykwitów idiotyzmu, jego kraj to smród, wiocha i absurd, a wszystko, co robi, to kompromitacja przed światem. Dlaczego? Bo takim trawionym kompleksem frustratem łatwo manipulować. Wystarczy mu podsunąć psychiatryczną tratwę. Ofertę, by obiekt tej nienawiści wyrzucił z siebie i uosobił w drugim Polaku. Tym "ciemnym", "moherowym", "Polaku-katoliku". To on cię kompromituje, on ci się przeszkadza ucywilizować i zintegrować z Europą. Nienawidząc jego, sam siebie oczyszczasz, odreagowujesz ten żrący cię wstyd, że w sumie wszak i ty sam jesteś po ojcu wsiórem (kto w Polsce po Katyniu i Palmirach nie jest?), a twoja babka, a może i matka jeszcze, zawodzi modły przed Matką Boską Częstochowską. Z podkreśleniem, że różne zupełnie są metody, ale mechanizm ten sam: tak, jak Hitler sfrustrowanym przegraną wojną i kryzysem Niemcom podsunął, jako przyczynę wszystkiego zła, Żyda - tak Michnik z Tuskiem podsuwają trawionemu frustracją Polakowi "pisowca". Przyłącz się do pogardy, krzycz razem z innymi na "godzinie nienawiści" (wyguglaliście już tego Orwella?), a wtedy, niczym poczwarka w motyla, przeistoczysz się cudownie w "młodego, wykształconego" i wielkomiejskiego przedstawiciela "Polski jasnej". Tak jest, zrozumcie to - parafrazując sławne słowa Gogola (guglać: "rewizor") - siebie samych nienawidzicie! Dlatego ta nienawiść, oczywiście, troskliwie pielęgnowana przez "specjalistów od śpiewu i mas", irracjonalnie, wzmaga się tym bardziej, im mniej jest dla niej logicznego uzasadnienia. W 2007 roku Tusk wygrał miażdżąco dzięki wybuchowi nadziei. Ale tych nadziei spełnić nie mógł i coraz bardziej nie może. Optymizm tamtej kampanii wyparował bez śladu, nikt już nie wierzy w "drugą Irlandię" (chyba że Północną). Rząd, coraz bardziej widać, mamy do bani, sparaliżowany przez interesy grupowe, przez sitwy i koterie. Jego szerokie zaplecze intelektualne - wyjałowione z jakiegokolwiek pomysłu. Przez lata ćwiczyło się tylko w tresowaniu Polaków w poczuciu niższości i chęci imitowania Europy, a Europa się niepostrzeżenie skichała i już nie wielkie wyzwania cywilizacyjne, nawet nie zbilansowanie bieżącego budżetu, ale stu Cyganów pod Paryżem jest dla niej problemem nierozwiązywalnym. Proszę zerknąć w wywiad z Aleksandrem Smolarem w "Newsweeku". Najtęższy mózg michnikowszczyzny co ma do powiedzenia? Nic! Jest źle, no, ale może nie tak bardzo źle. Może się znajdzie rada. Ale gdzie jej szukać? Następne pytanie proszę. Czego się spodziewać po pomniejszych? Nie widać perspektywy uniknięcia wciąż odsuwanej tylko na później budżetowej katastrofy. Perspektywy gospodarcze - złe. Już nawet główny etatysta światowej ekonomii Joseph Stiglitz ogłasza, że "Obama zagrał va bank i przegrał", więc "idzie druga fala kryzysu". A światowy kryzys - wiadomo, kiedy bogate kraje mają katar, biedne konają w konwulsjach. Koniunktura międzynarodowa dla Polski też tylko się pogarsza. W przyszłym roku Niemcy zniosą bariery zatrudnienia i wtedy opuszczą Polskę dziesiątki tysięcy inżynierów, lekarzy i specjalistów, już dziś kuszonych kontraktami za niedaleką granicą... Szkoda czasu na wyliczanie czekających nas plag. Widmo Orbana straszy w Kancelarii Premiera i na Czerskiej. Rada? Prewencyjnie zniszczyć opozycję, zanim dojdzie do załamania nastrojów. I wykreować własną, tak, jak Jelcyn wykreował Żyrinowskiego, a Miller "Samoobronę". W tym celu, prawdopodobnie, trzeba będzie złamać demokrację. Ażeby to zrobić, trzeba, jak przed stanem wojennym, przygotować taką operację propagandowo. Urobić społeczeństwo, by zaakceptowało nadzwyczajne środki, zastosowane dla ocalenia demokracji. A znowu żeby to zrobić, trzeba panować nad całością przekazu, zlikwidować szczeliny - oto źródło determinacji w przejmowaniu mediów. Zbrodnia, popełniona przez emerytowanego ubeka jest wypadkiem przy pracy. Na pewno nie była ukartowana. Gdyby była, ofiarą padłby ktoś z PO, najlepiej ktoś z jej niepotrzebnego dziś, konserwatywnego skrzydła; to by dostarczyło władzy idealnego pretekstu do rozpoczęcia specjalnej operacji "ratowania demokracji". Ale, nawet jeśli się nie mylę i taka operacja jest brana pod uwagę jako jeden z wariantów na przyszłość, to jeszcze nie teraz. Po prostu, jak to bywa, znalazł się nadgorliwy. Trochę narobił władzy i jej medialnym siłom pijarowskiego kłopotu. Ale władza sobie z tym naruszeniem wizerunku poradzi. Już sobie radzi: wariat to wariat, nikt za wariata nie może odpowiadać, zamordowany był w gruncie rzeczy sam sobie winny, że uczestniczył w czymś takim jak PiS, a wszystko zło, jak zwykle, to skutek faktu, że polski, katolicki ciemnogród mimo wszelkich działań wychowawczych wciąż jeszcze istnieje. Rafał Ziemkiewicz